niedziela, 27 kwietnia 2014

16. You're the only love I've ever known.

   - Mike, wyglądam jak kretyn. To serio konieczne? - zza kotary, dobiegł zirytowany głos mężczyzny.
- A co? Chcesz pójść w jeansach i trampkach? Nie marudź, tylko wyłaź.
Zasłona drgnęła i stanął przed nim Chester w dopasowanym, ciemnym garniturze. Patrzył na niego spod byka, z nietęgą miną. Shinoda parsknął śmiechem, widząc jak bardzo jest niezadowolony. Przypominał małego, obrażonego chłopca. Brakowało tylko, aby wydął dolną wargę i tupnął stopą.
- No i co się wściekasz? Świetnie wyglądasz. Powinieneś tak na koncertach występować. Wiesz, ten błękit do ciebie pasuje. - poruszał zabawnie brwiami, wskazując palcem na jego krawat.
- Odwal się. Wyglądam jak sztywniak.
- Wyglądasz tak, jak powinien wyglądać pan młody. - przewrócił oczami. - To najlepsza opcja ze wszystkich, które przymierzałeś. Nie spędzę tu ani chwili dłużej, nie jestem babą. Takie przebieranki, serio mnie nie kręcą. - odchylił głowę do tyłu, siedząc na obszernym fotelu i westchnął głośno. - Ciekawe jak dziewczyny sobie radzą.
- Pewnie mają większy ubaw, ale jeszcze nic nie znalazły. Kobiety. - parsknął cicho śmiechem, jakby to wszystko wyjaśniało. Zignorował przy tym rozgniewane spojrzenie ekspedientki. - Nie zamartwiaj się tak o Annę, zostały jej jeszcze trzy tygodnie do terminu, a ty panikujesz już od dobrego miesiąca. Jak ona z tobą wytrzymuje? - zasunął ciężki materiał, przebierając się z powrotem w swoje ciuchy.
- Zobaczymy jaki ty będziesz mądry, jak będzie miało ci się urodzić dziecko. - mruknął Spike.

Kilka sklepów dalej, Anna siedziała na podobnym fotelu i głaskała się po sporym brzuchu. Uśmiechnęła się lekko, gdy poczuła kopnięcie. Maluchowi zaczynało się nudzić w środku.
- Ann, a ta? - brunetka stanęła na podeście, przeglądając się w kilku lustrach, ustawionych obok siebie.
- Ta też jest piękna, Mel. Tak samo jak trzydzieści pozostałych. Litości, dziewczyno.
- To nie może być po prostu sukienka! - burknęła, oglądając się przez ramię, by ocenić tył długiej sukni. - Nie, to nie to. - warknęła, znikając za parawanem.
- Przypominam tylko, że za pół godziny jesteśmy umówione z chłopakami na lunchu.
- Jeszcze jedna mi została. Może akurat...
I ta ostatnia sukienka, okazała się strzałem w dziesiątkę. Notując wymiary, które należało zmienić, krawcowa obsypywała ją samymi komplementami. Melody uśmiechając się do swojego odbicia, wiedziała, że i Chesterowi się spodoba. Dobrała odpowiedni welon i umawiając się na odbiór za tydzień, kobiety opuściły salon, kierując się w stronę restauracji, gdzie czekali już Mike i Chester. Ten pierwszy od razu doskoczył do żony, pytając czy się dobrze czuje i czy na pewno wszystko w porządku.Trzepnęła go w głowę, błagając by się zamknął.
- Kochanie, nie jestem umierająca. Jeśli zacznę rodzić, to się o tym dowiesz, ok? A teraz daj mi zjeść w spokoju.
Melody pocałowała Chaza w policzek, siadając koło niego i podbierając mu frytkę z talerza, zanim przyszedł kelner.
- Jak poszukiwania? - spytał, splatając ich palce i uścisnął jej dłoń.
- Ona jest straszna! - wtrąciła się Anna. - Największa maruda pod słońcem. A to podobno kobiety w ciąży są nie do wytrzymania.
Brunetka wytknęła jej język.
- Ale sukienka wybrana. Jestem zadowolona... - uśmiechnęła się szeroko.
Mike spojrzał na nią przez ułamek sekundy i odwrócił wzrok. Wciąż był zły, ale starał się chować urazę. Widział, że są ze sobą szczęśliwi, zresztą zawsze byli, ale miał do niej żal za to co się działo z jego przyjacielem. Po wspólnym posiłku, pełnym śmiechu i wzajemnego dokuczania, tak naturalnego w gronie najbliższych przyjaciół, Chester złapał Melody za dłoń i pociągnął do góry.
- Pora na obrączki, gotowa?
Piętnaście minut później stali razem u jubilera, oglądając całą masę różnego rodzaju pierścionków. Po kilku przymiarkach, zdecydowali się na dwa podobne wzory ze złota. Dla niego odrobinę grubsza obrączka bez żadnych zdobień, dla niej węższa, z trzema delikatnymi diamentami. Część organizacyjną mieli dopiero przed sobą, ale przynajmniej problem strojów i biżuterii był z głowy.
Tego samego dnia, kilka godzin później leżeli w łóżku, zajadając słodkie winogrona. Chester opierał się plecami o okucie łóżka, Melody zaś leżała na brzuchu.
- Denerwujesz się tym wszystkim? - spytał, poprawiając poduszkę.
- Nie. Jestem podekscytowana i szczęśliwa. To będzie dla nas wspaniały dzień.
- Musimy zastanowić się nad listą gości. Jak wolisz? Kameralnie, czy jak prawdziwa księżniczka? - musnął ją palcem po czubku nosa.
- Kameralnie. Najchętniej to pojechałabym z tobą gdzieś, na totalne pustkowie i tyle.
- Możemy tak spędzić miesiąc miodowy. Tylko ty, ja, plaża, ocean i nic więcej.
- Mmmm, brzmi cudownie.
- To jesteśmy umówieni. - uśmiechnął się do niej szeroko i nachylił, całując ją lekko w usta. Przechylił się na bok, opierając głowę na ręce wspartej na łokciu, tak że ich oczy spotkały się na jednej wysokości, a ich twarze dzieliło kilka centymetrów.
- Mogę cię o coś spytać? - mruknął, bawiąc się jej włosami.
- Oczywiście.
- Kto był twoim pierwszym facetem?
- Pytasz z kim pierwszym spałam? - upewniła się, patrząc na niego uważnie.
- Mhm.
Parsknęła śmiechem.
- Serio, chcesz wiedzieć?
- Inaczej bym nie pytał.
- Dobrze więc. Pamiętasz Bobby'ego?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę.
- Tego z Grey Daze?! Bobby'ego Benisha?! Żartujesz! - wytrzeszczył oczy. - Przecież on był osiem lat starszy od nas.
- Czepiasz się. - wystawiła mu język.
- Chyba boję się zapytać kiedy.
- Po koncercie u Starego Nicka. Była wtedy impreza na zapleczu. Cóż, nie było to najbardziej romantyczne wydarzenie w moim życiu.
- Pamiętam tą imprezę. Zepsuł ci się wtedy humor i wróciliśmy do mojego mieszkania. Byłem za ciebie odpowiedzialny, a on dobrał ci się do majtek. - skrzywił się, kręcąc lekko głową.
- Stare dzieje. A u ciebie? Kim była twoja wybranka?
- Ciężko ją nazwać wybranką, skoro byłem pijany do tego stopnia, że gdy obudziłem się rano koło niej, to spadłem z krzykiem z łóżka. Nie wiem jakim cudem, byłem w stanie zdjąć spodnie, nie mówiąc o całej reszcie.
Roześmiała się głośno.
- No mów!
- Lisa McGregor. - westchnął cicho.
- Ta kujonka?! Serio? Jakim cudem jej się to udało? Wiem, że się w tobie kochała, ale w życiu bym nie pomyślała, że doszło do czegoś między wami. Sądziłam, że chodziła z kościoła do szkoły i na odwrót.
- Wiesz, że większy okres mojego młodzieńczego buntu, znam tylko z domysłów i opowiadań. - uśmiechnął się smutno. - Musiałem być totalnie naćpany i nawalony, a ona musiała się mnie uczepić na imprezie. Cóż, teraz nie jestem dumny z tego jak ją potraktowałem. Kazałem jej nikomu o tym nie mówić, bo i tak nikt jej nie uwierzy i wyszedłem, zostawiając ją zapłakaną.
- Chester dupek, no tak miałam okazję go poznać kilka razy. Niezbyt przyjemny typ. - tym razem ona go pocałowała, śmiejąc się cicho.
Patrzyli na siebie, uśmiechając się nieśmiało. Ciszę przerwał dźwięk telefonu chłopaka. Niechętnie odebrał, nie patrząc na wyświetlacz, wciąż nie odrywając od niej oczu.
- Halo?
- Chester! Zaczęło się! - spanikowany głos Mike'a postawił go do pionu. Potem nastąpił tylko odgłos przerywanego połączenia.
- Anna zaczęła rodzić. - szepnął.


____
Jest i nowy. Wiem, że krótki, wybaczcie. Tak dla Waszej informacji, dwa dni temu postawiłam ostatnią kropkę w epilogu w moim magicznym zeszycie. Tak więc, oficjalnie historię mam zakończoną. Pozostaje mi ją przepisać.
Enjoy i komentujcie :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

15. Ash to ashes, dust to dust.

   Obudziła się, czując lekki niepokój. Cyfrowy zegarek po jej stronie łóżka, wskazywał piętnaście po drugiej w nocy. Miejsce obok było puste, przyłożyła dłoń do materaca, a ten okazał się zimny. Chester musiał wstać jakiś czas temu. Podniosła się niechętnie i podrapała po głowie, roztrzepując ręką krótkie włosy. Założyła na siebie koszulę mężczyzny, leżącą na fotelu obok posłania i boso wyszła z sypialni. Na górze panowała niczym niezmącona cisza. Powoli zeszła na dół i zauważyła słaby poblask światła w salonie. Drzwi do ogrodu były otwarte i tam też znalazła chłopaka. Siedział na drewnianym krześle, przy małym ognisku, rozpalonym w kamiennym kręgu. Na jego udach leżało stare pudełko po butach, w którym grzebał jedną ręką, w drugiej trzymając butelkę piwa, z której co chwila pociągał mały łyk. Podeszła na palcach, kładąc mu dłoń na ramieniu. Podskoczył wystraszony i lekko się wzdrygnął. Pudełko z głuchym uderzeniem spadło na trawę, jego zawartość jednak pozostała wciąż w środku.
- Boże, Mel nie skradaj się tak! Wpędzisz mnie kiedyś do grobu.
- Przepraszam. - mruknęła. - Obudziłam się i nie wiedziałam gdzie jesteś. Co robisz?
- Zaczynam nowy rozdział. - uśmiechnął się do niej słabo. - Więc czas pozamykać wszystkie stare. Najwyższa pora przegonić kilka demonów. Pomożesz mi? - klepnął zachęcająco w nogę.
- Jasne. - usiadła mu na kolanach i upiła łyk jego piwa. - Więc co tam masz? - zaciekawiona zerknęła do pudełka, które teraz trzymał przed nią. Było tam kilka zdjęć, różne kartki, niektóre ze szkicami, inne zapisane drobnym drukiem. Wyjęła jedną z tych, która leżała na wierzchu, odstawiła butelkę na trawę i nachylając się do ogniska, obejrzała rysunek z bliska. Ciemny kontur, tworzący coś na kształt cienia, czy mrocznej postaci z rozmazaną twarzą. Było w tym tyle agresji i gniewu, że zmarszczyła brwi. Szkic wykonany był czarnym tuszem, rozmazanym w kilku miejscach. Przejechała palcem po kartce, czując zgrubienia tam, gdzie papier został przedarty przez długopis pod wpływem nacisku. Odłożyła rysunek do pudełka, sięgając po kolejną kartkę, tym razem zapisaną tym tak dobrze jej znanym charakterem pisma. Zerknęła na Chestera, obserwował ją z poważną miną, a oczy błyszczały mu delikatnie. Pogłaskał ją po plecach, kiwając zachęcająco głową, by zaczęła czytać.

Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją
Strach jest sposobem, w jaki upadam sprawiając, że trudno się połapać, co jest prawdziwe


Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując, dezorientując
Ten brak samokontroli, którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując, nie wydaje mi się...
 
Bym odnalazł siebie ponownie moje ściany zbliżają się
Już kiedyś czułem się się w ten sposób, tak niepewny
 
Dyskomfort ogarnął mnie bezgranicznie
Dekoncentrując, oddziałując
Wbrew własnej woli stoję u boku swojego własnego odbicia
To wstrząsające, jak bardzo nie wydaje mi się...


Już kiedyś się tak czułem, tak niepewny


Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją 
 

 Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując
Ten brak samokontroli którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując... *


Mimo iż znała te słowa, to czytając ich pierwowzór, widząc miejsca na papierze, które zmoczyły jego łzy, poczuła ucisk w piersi i mocno się do niego przytuliła, szlochając cicho.
- Spokojnie rybko. - pogładził jej głowę. - Miałaś mi pomóc, a nie współczuć. Nie raz już o tym rozmawialiśmy, prawda?
- Zabiłabym go, za to co ci zrobił. Gdybym tylko mogła, to bym to zrobiła, przysięgam.
Odsunął ją lekko od siebie, całując w nos i unosząc delikatnie kąciki ust.
- No już. Uśmiechnij się. Chcesz oglądać dalej? - wyjął jej kartkę z dłoni i odłożył na miejsce. Skinęła głową, złapała go za policzki i mocno pocałowała.
- Kocham cię Chazy, wiesz o tym, prawda?
- Wiem słoneczko. - objął jej nagie uda ręką i ponownie skinął w stronę kartonu. Tym razem w jej ręce wpadło zdjęcie Kate, skrzywiła się, a on roześmiał głośno.
- Ok! O tym, nie musimy rozmawiać, zazdrośnico.
- Kochałeś ją? - spytała zaciekawiona, ignorując jego słowa. Zdjęcie przedstawiało śliczną brunetkę, o zielonych oczach. Szczerzyła się do obiektywu, a obok niej był Chester, całujący ją w policzek.
- Nie Mel, nie kochałem jej. Myślałem, że kocham, ale byłem tylko omotany jej sztuczkami.
- Jak ja jej nienawidziłam. - warknęła pod nosem. - Wredna suka.
Zachichotał. Zabrał jej zdjęcie z dłoni i nachylił się, wrzucając je do ognia. Błękitne płomienie zajęły fotografię, zabarwiając się przy tym na zielono. Języki lizały papier, póki nie został z niego tylko popiół. Uśmiechnęła się lekko, z widoczną satysfakcją i wróciła do eksplorowania pudełka. Kilka kolejnych rysunków, rękopisy kilku piosenek. A na samym dnie, mała srebrna szkatułka. Podniosła ją do góry i obejrzała z każdej strony.
- A to co? - odwróciła głowę w jego stronę. Znów był poważny i nerwowo przygryzał dolną wargę. Był spięty.
- A to... To jest rozdział, który koniecznie chcę zakończyć.
- Co jest w środku? - mruknęła, szukając sposobu na otworzenie puzderka.
- Amfetamina. - szepnął spokojnie, a pudełeczko wypadło jej z rąk, jakby poparzyło jej palce. Zwinnie chwycił je w locie i obrócił w dłoniach, oglądając pod różnymi kątami.
- Nie patrz tak na mnie. - wciąż, nie podniósł głowy. - Przecież powiedziałem, że chcę pozamykać pewne rozdziały. Nie ufasz mi?
- Ufam, tylko nie wierzę, że wciąż masz narkotyki w domu.
- Stary nawyk... - pokazał jej język, by po chwili znów spoważnieć. Musnął palcem wskazującym małe rzeźbienie na spodzie i wieczko odskoczyło, ukazując mu swoją zawartość. Westchnął cicho i podniósł się lekko, zmuszając ją tym samym, by wstała. Zrobiła krok w lewo, robiąc mu miejsce. Kucnął przy ognisku, przejeżdżając ręką po płomieniach. Syknął, gdy przytrzymał ją o sekundę zbyt długo. Zamyślił się na kilka sekund ze zmarszczonym czołem i wysypał proszek w ogień. Wyciągnął dłoń w jej stronę, by podeszła do niego. Wstał i objął ją w pasie, stawiając plecami do siebie, a przodem do paleniska. Pocałował ją w kark i musnął nosem jej szyję. Zachichotała, przekrzywiając głowę.
- Masz zimny nos.
- Wszystko ok? - głos wciąż miał cichy.
- To chyba ja powinnam się o to spytać. - złapała go za przedramiona, wtulając się mocniej w jego ciało.
- Nigdy nie było lepiej. Znasz to uczucie, gdy zbyt długo nurkujesz i zaczyna brakować ci tchu? Tą ulgę, gdy w końcu zaczerpniesz haust powietrza, tak potrzebny do życia? - kiwnęła głową. - Ty jesteś moim tlenem, a ja naprawdę bardzo długo miałem głowę pod wodą.
Obrócił się i jedną ręką złapał pudełko ze szczątkami jego przeszłości.
- Przytrzymasz? - szepnął jej do ucha. Przytaknęła, odbierając od niego karton. Wyciągał każdą stronę pojedynczo i po kolei wrzucał do ognia, patrząc jak ten unicestwia ich istnienie. Po każdej kartce obdarowywał ją lekkimi pocałunkami. Na ramieniu, karku, szyi, uchu. Rozluźniła się, mrucząc cicho i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o jego prawy bark. Gdy pudełko było puste, zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je przez usta. Obrócił ją przodem do siebie i podrzucił do góry tak, że oplotła go nogami w pasie. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
- Dziękuję. Lżej mi. - mruknął, przytulając ją mocno do siebie.
- To ja dziękuję.
- Zmarzłaś? - wyszeptał.
- Odrobinkę. - odpowiedziała mu równie cicho, nie mogąc oderwać oczu od jego ust.
- Mam propozycję jak sprawić, by zrobiło ci się gorąco.
- Tak? - spytała, niewinnym głosem.
- O tak. - rzucił jej niegrzeczny uśmiech, ruszając w stronę domu.
Teraz mogli spokojnie ruszyć na przód, całe zło i smutek przeszłości zginął w popiołach dogasającego ogniska, które zostawili za sobą. Ale pogodzić się z demonami wcale nie musi oznaczać, że te nie zaatakują w najmniej spodziewanej chwili.

____
Jestem wykończona, chora i z alergią, jakby tego było mało. Poza tym mam wrażenie, że straciłyście zainteresowanie tą historią, co zresztą widać po komentarzach jak i po liczbie wyświetleń. Przykro mi z tego powodu, tym bardziej, że zbliżamy się już powoli do końca. No nic, pozostaje mi życzyć Wam miłego czytania i prosić o Wasze opinie. Pozdrawiam.
Nie mam zbytnio czasu, ani chęci (jestem totalnie wypluta...) aby Was poinformować o nowym rozdziale, może uda mi się to zrobić jutro. Jak ktoś zagląda sam, to super.

*Oczywiście tekst piosenki Crawling, Linkin Park. Miałam go trochę rozbudować i przerobić, ale nie mam do tego głowy.

sobota, 19 kwietnia 2014

14. These wounds, they will not heal.

   Ustalili datę ślubu na dwunastego października, czyli za ponad trzy miesiące. A teraz jechali autostradą w stronę ich rodzinnego miasta. Z radia leciały cicho dźwięki Nirvany, "Pennyroyal tea". Melody oglądała swoją dłoń, na której nosiła pierścionek, obracając ją pod różnymi kątami, patrząc jak załamują się na nim promienie słońca. Chester obserwował ją kątem oka, uśmiechając się szeroko. Wiesz, że jesteś z właściwą osobą, gdy nawet milczenie nie jest krępujące.
Zatrzymali się na stacji, by zatankować, a Mel poszła kupić coś do picia i przegryzienia. Wróciła z kilkoma gazetami, machając mu przed nosem okładką jednej z nich, którą zdobiło ich zdjęcie, gdy się całowali.
- A nie mówiłam?! - mruknęła, wsiadając do auta. Przewrócił tylko oczami, przedrzeźniając ją pod nosem. Zapłacił za paliwo i ruszyli dalej.
- No czytaj, co ciekawego mają do powiedzenia.
Otworzyła pierwszą gazetę, przebiegła po tekście wzrokiem i zaczęła czytać na głos.
- Smutna wiadomość dla wszystkich fanek wokalisty grupy Linkin Park, Chestera Benningtona (28 l.). Wszystko wskazuje na to, że jego serce jest już zajęte. We wtorkowe popołudnie muzyk został przyłapany w centrum LA z tajemniczą brunetką. Nie szczędzili sobie przy tym czułości na każdym kroku. Jak informują nasze źródła, wybranką Benningtona jest jego wieloletnia znajoma, Melody Rosewood (28 l.). Czyżby przyjaźń okazała się niewystarczająca? Będziemy informować was na bieżąco. Co za mendy! Skąd mają moje nazwisko i jakim prawem je publikują?!
- Kotku, to jest showbiznes. Wierz mi, przejechałem się na wielu ludziach, którzy opowiadali o tym co jem na śniadanie, byleby tylko zarobić dwadzieścia baksów. Nie przejmuj się tym. W sumie to, nie napisali nic złego. Jestem pod wrażeniem. - wyrwał jej z ręki pozostałe dwie gazety i rzucił na tylne siedzenie. Położył dłoń na jej kolanie i lekko pogłaskał. - Nie zamartwiaj się tym, nie ma sensu. I nie zapominaj, że to ja zaraz będę musiał wejść do jaskini lwa.
Parsknęła cicho śmiechem i uścisnęła jego dłoń.
- Odwiedzimy też grób twojego ojca?
Kiwnął głową, z miejsca poważniejąc.
- Tak Mel, myślę, że tak.

   Gdy zajechali pod dom jej rodziców, Chester czuł jak pocą mu się ręce.
- Chyba nigdy nie przestanę się ich bać. - mruknął pod nosem, ocierając dłonie o nogawki ciemnych spodni.
- To nie potrwa długo Skarbie. Głęboki wdech i idziemy. - pocałowała go w usta i uścisnęła pocieszająco. Pod drzwiami się zawahała czy ma po prostu wejść, czy może zapukać. Mężczyzna stanął odrobinę za nią, jakby gotowy do ucieczki. Zaczerpnęła głęboki oddech i zapukała kilka razy. Mówiąc o jej matce, że była trudną kobietą, to spore niedomówienie. Z uprzejmej kobiety w starszym wieku, potrafiła się przeobrazić we wrzeszczącą wiedźmę. Melody miała tylko nadzieję, że tym razem uda im się tego uniknąć. Usłyszeli kroki i po kilku sekundach w progu stanęła starsza wersja dziewczyny.
- Melody, kruszynko jak cudownie cię widzieć. - uściskała ją mocno, całując głośno w oba policzki. Zignorowała przy tym obecność chłopaka, jakby go tam wcale nie było. Odkaszlnął cicho, zirytowany i w końcu zwrócił na siebie jej uwagę. - Dzień dobry, Chester. Sądziłam, że kolczyki w uszach to ozdoba dla dziewczyn. - rzuciła chłodno w jego kierunku. Zacisnął i poluzował pięści, licząc w myślach do dziesięciu. Wymusił uśmiech i rzucił słodko.
- Dzień dobry pani Rosewood, miło panią widzieć, świetnie pani wygląda.
Dziewczyna ugryzła się w policzek, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak dawno nie widziała konfrontacji między nimi. Miała tylko nadzieję, że nic ostrego nie będzie latało, gdy matka dowie się o ślubie. Oby, broń boże, nie nauczyła się obsługiwać starej strzelby ojca.
- Mamo, wpuścisz nas do środka?
- Tak, tak oczywiście. - uchyliła drzwi. W salonie, jak zawsze przed telewizorem, siedział jej ojciec, oglądając powtórkę jakiegoś meczu baseballowego. - Frank, mamy gości.
Niechętnie oderwał głowę od ekranu i uśmiechnął się lekko.
- Moja mała córeczka. - podeszła, całując go w policzek. - Witaj Chester. - kiwnął mu formalnie głową.
- Panie Rosewood.
- Napijecie się herbaty?
- Nie mamo, wpadliśmy tylko na chwilę. Chcemy wam o czymś powiedzieć. - chłopak złapał ją za dłoń, co nie umknęło uwadze jej matki, która wytrzeszczyła oczy i wsparła się o kredens, jakby nagle zrobiło jej się słabo.
- Chciałbym prosić państwa o błogosławieństwo. Planujemy, razem z Melody wziąć ślub. - spojrzał na nią ciepło. Była równie przerażona co on. Widział to w jej oczach.
- Jesteś w ciąży!!! - wrzask starszej kobiety rozszedł się po salonie, a wszyscy jednocześnie się skrzywili.
- Nie mamo, nie jestem w ciąży. Chcemy się pobrać i stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli dowiesz się od nas, a nie z gazet. Chester poprosił o coś, ale mi na tym nie zależy. I tak za niego wyjdę, niezależnie od tego co ty o tym myślisz. Czy ci się to podoba, czy nie, kocham go.
Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i odwróciła się na pięcie, opuszczając pokój chwiejnym krokiem. Na odchodne rzuciła przez ramię.
- Zasługujesz na kogoś lepszego.
Wypuścił cicho powietrze przez nos. Przynajmniej nie rzuciła w niego niczym. Ojciec Melody podniósł się z fotela. Zmierzył parę surowym spojrzeniem.
- Zawsze wiedziałem, że to się tak skończy. Mówiąc szczerze myślałem, że trochę szybciej. Byliście sobie przeznaczeni. Dbaj o nią Chester i nie przejmujcie się tą starą wiedźmą. - podał zszokowanemu chłopakowi dłoń i pocałował córkę w czoło. - Macie moje błogosławieństwo dzieciaki.
Opuszczali dom w ciszy. Wokalista wciąż był w szoku. Spojrzał na Melody ponad dachem samochodu.
- Co to właściwie było?
- Wydaje mi się, że ojciec zawsze w jakiś sposób cię akceptował. A wiedząc, że mnie kochasz i możesz zapewnić mi dostatnie życie nie widzi żadnych przeciwwskazań.
- Może mi jeszcze powiedz, że mnie lubi? - rzucił z ironią.
- Myślę, że na swój ojcowski sposób, tak. Teraz druga część Chazy, gotowy żeby tam pojechać?
- Chyba tak. - szepnął niepewnie, marszcząc brwi.
Parkując przed niewielkim domkiem w kolorze błękitu, takim samym jak tysiące innych amerykańskich domków, czuł jak skręca mu się żołądek, do gardła podchodzi żółć, a na kark wstępują krople potu.
- Że też nigdy nie chciała się stąd wyprowadzić. Nienawidzę tu wracać. - mruknął.
- Jestem z tobą. W każdej chwili możemy wyjść. Pamiętaj, że to było dawno temu. Teraz jesteś bezpieczny.
Kiwnął sztywno głową. Zapukał dwukrotnie i zrobił  krok w tył. Matka nie zmieniła się ani trochę. Włosy, mimo iż teraz oprószone siwizną, wciąż czesała w takiego samego koka, jak wtedy gdy był dzieckiem. Przywitała ich ciepło i wpuściła do środka. Chester czuł jak ogarnia go fala gorąca, a w uszach zaczyna dudnić. Mimowolnie zerknął na schody prowadzące na piętro, gdzie kiedyś był jego pokój i poczuł, że zaraz zwymiotuje. Nie słyszał rozmowy kobiet, stojących obok. Czuł ten dotyk na swoim ciele. Jak pełza po jego skórze, przypominając o całym lęku i wstydzie jaki czuł. Słyszał te szydercze słowa, zapewnienia, że wszystko jest w porządku i że tak właśnie być powinno. Ten kpiący śmiech i przyspieszony oddech. Pamiętał jak bardzo się bał, jaką odrazę czuł do samego siebie. Mimowolnie złapał się za przedramię, gdzie kryły się jego stare blizny. Jednak to nie one były najgorsze. Tamte rany się zagoiły, ale te w jego głowie nie zagoją się nigdy. Pamiętał jak pierwszy raz sięgnął po narkotyki, by od tego uciec. I jak pomogło, ale tylko na chwilę. A później potrzebował więcej i więcej, by tego lęku było mniej. Ale wracał zawsze. Nawet teraz, gdy jest dorosły, ten lęk, że on wróci, że znów go skrzywdzi, potrafił obudzić go w środku nocy. Spojrzał spanikowany na Mel, matka właśnie zniknęła w kuchni, a ona pociągnęła go w stronę werandy. Zaczerpnął głęboko powietrza, sprawiając, że oddech gwizdał mu w gardle. Dotknęła jego twarzy dłońmi, patrząc mu w oczy, szeptała uspokajająco. Dopiero po chwili zaczęły docierać do niego pierwsze dźwięki.
- Już, Chester. Już, jesteś bezpieczny. Jestem przy tobie kochany. - skupił na niej swoje spojrzenie i próbował uspokoić oddech. Rozejrzał się po ogrodzie próbując przywołać szczęśliwe wspomnienia z tego miejsca. Pamiętał jak bawił się tu z ojcem w chowanego i jak pomagał on mu zbudować domek na drzewie, gdy miał zaledwie pięć lat. Złapał haust powietrza i przymknął oczy, przytrzymując tlen w płucach na kilka sekund.
- Już ok. - głos miał zachrypnięty, odkaszlnął kilka razy. - Już jest ok. - kiwnął, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Z jego matką poszło o wiele łatwiej. Mel zawsze była mile widziana w ich domu. I gdyby nie to, że to miejsce przywoływało wszystkie jego koszmary, pewnie cieszyłby się z tego spotkania. Siedział sztywno, nerwowo popijając herbatę z jaskrawego kubka i skubał niewidzialne nitki na swoich spodniach. Czuł, że jeszcze chwila, a ból wspomnień oplecie go ciasno niczym sznur. Poderwał się na równe nogi i wyjąkał coś o tym, że muszą już wracać. Przy samochodzie wtulił się mocno w dziewczynę, chowając twarz we wgłębieniu jej szyi. Jego ostoja.
- Nienawidzę tego miejsca. Jedźmy stąd. - poprosił cicho.
Tym razem to ona prowadziła. Kolejnym i jednocześnie ostatnim przystankiem był miejski cmentarz. Po raz kolejny uścisnęła jego dłoń i przekroczyli starą, żelazną bramę, gdzieniegdzie porośniętą bluszczem. Dotarli do właściwego pomnika i usiedli na małej, drewnianej ławeczce. Chester oparł łokcie na kolanach i zapatrzył się na litery wyryte na płycie nagrobka. Zwiesił głowę w dół, patrząc na swoje zakurzone buty. Słońce delikatnie przedzierało się przez gałęzie drzew i grzało mu kark. Czuł jak Melody kładzie mu głowę na ramieniu i cicho westchnął.
- Wiesz Mel. Chyba mu w końcu wybaczyłem. Dzisiaj w domu, myślą, która pozwoliła mi choć na chwilę wyrwać się z tych kurewskich wspomnień, był obraz mnie i jego bawiących się w ogrodzie. Pierwszy raz od tylu lat potrafiłem o nim dobrze pomyśleć. Myślę, że mu wybaczyłem to, że służba była ważniejsza od rodziny. Że pił, awanturował się, że nie potrafił mnie uratować i wyrwać z jego łapsk. - głos mu się lekko załamał. - To, że zapomniał o nas i spokojnie patrzył jak upadam, nie wyciągając w moją stronę ręki. Myślę, że mi z tym lżej i mogę spokojnie ruszyć na przód. Wybaczyć to lepsze, niż cały czas nienawidzić, prawda?
- Prawda kochanie. Przed nami nowy rozdział i dobrze pozamykać wszystkie niedokończone sprawy. - splotła swoje palce z jego. Tak, teraz zaczynali nowy rozdział. Razem.


____
Macie, tak pod te święta ;) Enjoy i komentujcie, to dla mnie wiele znaczy :)
Poza tym mogę się Wam czymś pochwalić? :D
Doszedł już mój bilet na LP, tak więc czerwiec zapowiada się zajebiście. Pierw Linkin Park, później Marsi!

środa, 16 kwietnia 2014

Oneshot : Don't stay.

Na początek przypomnę, że wczoraj ukazał się nowy rozdział, a znajdziecie go tutaj -> 13. I belong to you, and you belong to me too.   Liczę na Wasze komentarze. A przed Wami coś innego.

___


    Znasz to uczucie, gdy osoba, dla której kiedyś wskoczyłbyś w ogień, nagle staje się bardziej obca, niż mijany na ulicy przechodzień? Gdy słowa i gesty, które kochałeś nagle stają się tak irytujące i nie do zniesienia, że chce ci się krzyczeć? Gdy przepaść między wami wydaje się wręcz nie do przeskoczenia i wiesz, bardzo dobrze wiesz, że nawet jeden krok sprawi, że spadniesz w dół?

Czasami muszę pamiętać o tym, by oddychać.
Czasem potrzebuję, byś trzymała się z dala ode mnie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób chcę żebyś odeszła.


    Do Chestera nie docierało ani jedno ze słów, które wypowiadała Samantha. Jedyne co słyszał to jej irytujący ton głosu, wwiercający mu się w czaszkę. Bezlitośnie, bez znieczulenia. Zacisnął pięści, czując jak strzelają mu pojedyncze kostki w palcach. Miał tak ogromną ochotę uderzyć nimi w ścianę. Poczuć coś więcej, niż tą wszechogarniającą pustkę. Skupił zamglone spojrzenie na obrączce, która zdawała się parzyć mu skórę. Jak piętno, którym został naznaczony. Jak blizna, po bolesnej ranie. Wstał gwałtownie z kuchennego stołka, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny pisk i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, ignorując jej krzyki.

    Znasz to uczucie, gdy nie możesz wytrzymać sam ze sobą, a twój widok doprowadza cię do szału? Gdy wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, dostrzegasz w swoich oczach jedynie nienawiść i obrzydzenie? Gdy jedyną rzeczą na którą masz ochotę, to unieść pięść i roztrzaskać taflę, z której patrzy na ciebie szyderczo ktoś, kto wygląda jak ty, a jest zupełnie inny niż ten, którego znałeś całe życie? Nie potrafisz znieść tej osoby, którą się stałeś, a droga powrotna rozmyła się we mgle. Nie ma powrotu. Wszystkie mosty, które doprowadziły cię do tego miejsca, w którym się znajdujesz, spaliłeś za sobą, nie chcąc nigdy wracać. A teraz tak bardzo chcesz uciec. Nieważne gdzie, byleby daleko stąd.

Zapomnij o naszych wspomnieniach.
Zapomnij o naszych możliwościach.
Weź ze sobą całą tą swoją niewiarę.
Po prostu oddaj mi siebie samego.


    Ochlapał twarz zimną wodą, zaciskając dłonie na krawędziach zlewu. Głowę schylił nisko, unikając patrzenia w zwierciadło. Bał się zobaczyć tą klęskę w swoich oczach. Wiedział, że to go pogrzebie żywcem, odetnie mu tlen, a on i tak będzie musiał to przetrwać. Tak jak każdego dnia.

    Znasz to uczucie, gdy wszyscy ludzie, których mijasz, wydają się patrzeć na ciebie z podłym uśmiechem i wrogością w oczach? Gdy szepczą za twoimi plecami i wytykają cię palcami? Gdy doszukujesz się drugiego dna w każdym słowie i nie potrafisz, po prostu nie potrafisz uwierzyć, że ktoś może być szczery i uczciwy wobec ciebie?

Czasami mam wrażenie, że ufałem ci zbyt mocno.
Czasem po prostu czuję się, jakbym wrzeszczał na siebie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób potrzebuję być sam
.

    Zamknął się w pokoju na poddaszu, delektując się ciszą i mrokiem, które tam panowały. Słyszał ją jak krząta się w sypialni, trzaskając szafkami. Zacisnął zęby, by nie zacząć wrzeszczeć, przegryzając sobie przy tym język i smakując lekko słonawą słodycz swojej krwi. Odpalił papierosa, przykładając go drżącą ręką do ust. Miał kilka minut nim Sam poczuje dym i zacznie się dobijać z krzykiem do jego azylu. Tak bardzo pragnął ciszy. To wszystko wydawało się koszmarem, w którym tkwił i nie mógł znaleźć wyjścia. Czarną komedią, gdzie miał wszystko, a tak naprawdę nie posiadał nic. Zapatrzył się w żarzący czubek papierosa i przyłożył go do przedramienia, jakby chciał zapalić płomienie, które go ozdabiały. Syknął cicho, wciągając powietrze przez zęby, gdy żar dotknął jego skóry, wtapiając się w nią. Przymknął oczy, uspokajając oddech. Ból był tak realny, jak nic innego. Zmrużył oczy, próbując dostrzec w ciemnościach kilka innych blizn, tak starannie ukrytych pod kolorowym wzorem. Były tam, szydząc z niego, a jednocześnie dając mu pewność, że wciąż żyje. Upuścił niedopałek i przydeptał go butem, nie zważając na wypaloną w dywanie dziurę.

    Znasz to uczucie, gdy przywołanie szczęśliwych wspomnień graniczy z cudem i wymaga od ciebie nie lada trudu? Zupełnie jakby całe twoje życie składało się z samych porażek i błędów. Jakby wszystko to co zrobiłeś kiedykolwiek, wszystko co osiągnąłeś teraz kpiło z ciebie, plując ci prosto w twarz. Jakby to wszystko krzyczało ci wprost do ucha, że jesteś zerem, że nie znaczysz dla nikogo, zupełnie nic. Niczym kurz zalegający na twoich starych płytach, których kiedyś przecież tak bardzo lubiłeś słuchać. A teraz nawet muzykę traktujesz jako swojego wroga, który czai się na ciebie niczym potwór. Czeka na odpowiedni moment, by zaatakować, zranić, zagryźć, zabić... I od nowa to samo. Unicestwienie nadchodzi każdego wieczora, atakuje falami, gdy niespokojnie czekasz na sen, który nie chce przyjść. A rano zaczynasz walkę o oddech na nowo, o oddech, którego przecież wcale nie chcesz. O ile łatwiej, byłoby po prostu się zatrzymać i paść na twarz, nigdy więcej nie musząc się podnosić, po prostu czekając na koniec? Ale nie ty. Ty uparcie kroczysz na przód, mimo iż cały czas pozostajesz w tym samym miejscu. Topisz się w bagnie żalu, smutku i nienawiści, które otaczają cię ciasno, niczym sieć utkana przez pająka, który tylko czeka, aż jego ofiara sama skona. Męczysz się z całym tym bagażem chaotycznych, bolesnych myśli, jakie tylko twój umysł potrafi przywołać do życia. I sam nasyłasz na siebie te demony. Zupełnie jak czarne kruki, które dziobią twoją skórę, rozrywając ją do krwi. Nie próbujesz ich przegonić, a wręcz przeciwnie, wzniecasz ich ataki swoją bezbronnością. Swoją winą. Bo przecież zawsze obwiniasz siebie o całe zło, które cię otacza. Ale czy pomyślałeś, że to nie twoja klęska? Że zmieniłeś się we wrak, w ofiarę, a twoim oprawcą jest ta osoba, którą kochasz? Że nóż w plecy wbija ci ktoś, kogo myślałeś, że znasz? Z kim spędzałeś całe dnie i noce, z kim spałeś w jednym łóżku, jadłeś śniadanie, marzyłeś o przyszłości... Z kimś kto tak słodko potrafił ci kłamać i składać obietnice, w które z zaufaniem małego dziecka, wierzyłeś.

Nie potrzebuję cię dłużej.
Nie potrzebuję ani jednego dnia więcej z tobą wyniszczającą mnie.


    Usłyszał jak pięść Samanthy uderzyła w drzwi. Więc już tu jest. Jego miłość. Jego żona. Jego marzenie. Jego kat. Przyszła po niego. By kolejny raz zabić w zarodku nadzieję, że nie wszystko musi być złe. Że kolejny dzień może przynieść trochę słońca i rozjaśnić jego życie. Uśmiechnął się smutno i wstał z fotela. Otworzył drzwi, stając twarzą w twarz z kobietą, którą kiedyś kochał. Spojrzał w jej oczy, próbując dostrzec chociaż cień uczucia, które było między nimi. Nie znalazł nic poza niechęcią.
- Chcę rozwodu. - wyszeptał cicho, pewnym głosem.
Podniósł lekko kąciki ust, tak bardzo odzwyczajone od uśmiechania. Przymknął na kilka sekund oczy, delektując się ciszą, która w końcu nastała. Wyminął ją w progu, a po chwili opuścił mieszkanie. Nabrał w usta haust powietrza, czując jak jego płuca napełniają się tlenem, pierwszy raz od dawna z taką łatwością.
Był wolny.

    Znasz to uczucie, gdy o twojej przyszłości decyduje jeden krok? Jeden malutki kroczek, jedna decyzja, jedno słowo, które jest w stanie zmienić twoje jutro. Odmienić twoje życie, uwolnić cię z więzienia w jakim jesteś zamknięty. Nie? Ah, boisz się podjąć takie wyzwanie? Boisz się tego co czeka za zakrętem? Lepiej wegetować w znanym piekle, niż sięgnąć chmur? Wiesz co? Nie bój się. Niech dzisiaj będzie twoim wczorajszym jutrem. Idź.

Nie zostawaj.



______
Pierwszy raz w życiu napisałam oneshot'a i wydaje mi się, że nie jest tragicznie, hm?   Wiele dla mnie znaczy to co tu napisałam. Jest to bardzo osobiste. Przy akompaniamencie Don't Stay, Linkin Park. Weźcie sobie to przesłanie do serducha, nie ma co się bać jutra. Jak to mówią moi kochani Marsi : Jump and touch the sky!  Może ja kiedyś też się przestanę bać.
Wasza, Vampire Soul.

wtorek, 15 kwietnia 2014

13. I belong to you, and you belong to me too.

   Wieczorem zasiadła przed laptopem i w sieci oglądała konferencję z chłopakami. Chaz tak jak obiecał, zadzwonił, gdy tylko dotarli na miejsce, ale nie mógł zbyt długo rozmawiać, gonił ich czas. Dziennikarze byli dociekliwi, a chłopcy z cierpliwością odpowiadali na kolejne pytania. Wszystko przebiegało płynnie, do czasu, gdy padło pytanie o plany na kolejne miesiące. Chester bawiąc się mikrofonem, bez wahania odpowiedział.
- Najbliższe kilka miesięcy będzie dla nas szczególnie ważne, nie tylko ze względu na nagrywanie nowego albumu. Brad zetnie w końcu włosy, Phoenix zafarbuje się na zielono, Spike spodziewa się dziecka razem ze swoją uroczą współmałżonką, a ja planuję ślub... - Shinoda zakrztusił się wodą, którą właśnie pił, a Rob z hukiem upuścił jedną z pałeczek, którymi uderzał o stół. Nawet Joe przestał bazgrolić coś na kartce i razem z resztą chłopaków, skupił spojrzenie na wokaliście. Na sali wybuchł gwar pytań.
- Planuję ślubować czystość i wierność najświętszemu różowemu drzewu, które rośnie w moim ogrodzie, oczywiście. Nie róbmy z tego sensacji.
Zaśmiała się głośno, słysząc tą wymówkę. Gdy kilka minut później chłopcy zniknęli z wizji, wybrała jego numer. Odebrał po kilku sygnałach.
- Tak?
- Święte, różowe drzewo, co?
- Oglądałaś? - zaśmiał się cicho. - Ała, Mike! Mike do cholery, nie rzucaj tym we mnie! Odłóż tego pilota! Kurwa, Mike przestań!
- Domyślam się, że mu nie powiedziałeś? - parsknęła śmiechem, słysząc w tle krzyki Shinody i dziwne huki.
- I podejrzewam, że jak zaraz tego nie zrobię, to nie będzie miał kto zaśpiewać na koncercie. Zadzwonię później. Kocham cię. - nie czekając na odpowiedź, rozłączył się.

~*~
   Wracała późnym popołudniem, po długim dniu pełnym rozmów kwalifikacyjnych, do domu. Dwie redakcje były zainteresowane współpracą z jej osobą, więc pozostawało czekać na telefon. Zamknęła drzwi, rzucając klucze na mały stolik i ruszyła w kierunku kuchni. Zerknęła na komórkę, Chester przez cały dzień nie dzwonił, ale nie chciała mu przeszkodzić w jakimś wywiadzie. Ze szklanką soku, udała się do sypialni, po drodze zrzucając z siebie beżową marynarkę. Zerknęła na sukienkę, leżącą na łóżku i weszła do łazienki. Zaraz, sukienka? Z niepewną miną wróciła do pokoju i dotknęła satynowej kreacji, w kolorze turkusu.
- Co jest? - mruknęła zdziwiona.
Przy sukience leżały sandałki, delikatna biżuteria i złożona na pół, błękitna kartka, przywiązana do orchidei, jej ulubionego kwiatu. Rozłożyła arkusik, od razu rozpoznając wąskie pismo Chestera.

"Mam nadzieję, że sukienka Ci się podoba 
i że chociaż trochę lubisz zabawę w podchody, tak jak kiedyś.
Tym razem będzie łatwiej - w samochodzie masz 
ustawioną nawigację. Czekam na Ciebie.
                                                                                  Ch."

Uśmiechnęła się szeroko, przykładając kwiat do nosa. Co on znowu wymyślił? W ekspresowym tempie, byleby go jak najszybciej zobaczyć, przebrała się i poprawiła makijaż, a już po chwili siedziała znów w samochodzie. Na fotelu kierowcy leżała kolejna orchidea. Jak on to robi? Odpaliła silnik i słuchając wskazówek GPS'u, ruszyła w drogę.

~*~
   Trzęsącymi się dłońmi odebrał telefon.
- Ruszyła. - zwięzła informacja wprawiła jego serce w nierówny rytm. Czuł jak pocą mu się dłonie. 
- Dzięki.
- Powodzenia, stary.
Upewnił się, że wszystko jest gotowe i czekał.

~*~
   Zaparkowała przed małymi, kamiennymi schodkami prowadzącymi na wzgórze. Podekscytowana ruszyła do góry. Widok, który tam zastała wprawił ją w osłupienie, a w kącikach oczu zgromadziły się łzy. Stał tam. Jej uosobienie greckiego boga, ubrany w ciemny garnitur, który nie nadawał mu sztywnego, formalnego wyglądu, a wręcz przeciwnie. Wyglądał jeszcze niegrzeczniej, niż gdyby miał na sobie skórzaną kurtkę i podarte jeansy. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, wyginając sobie palce u rąk. Był zdenerwowany. W jednej dłoni trzymał bukiet tych samych kwiatów, które znalazła w sypialni i samochodzie. Po jego lewej stronie leżał koc z przygotowaną kolacją dla dwojga i butelka szampana. Wszystko to otoczone blaskiem kilkunastu świec, których płomienie tańczyły lekko na wietrze. Krajobraz, który się za nim roztaczał, próbował przyćmić go swoim pięknem, prezentując błyszczące gwiazdy i blady rogal księżyca. Ona jednak, nie potrafiła oderwać spojrzenia od jego oczu.
- Jak? - spytała cicho, podchodząc do niego powoli.
- Ślicznie wyglądasz. - ucałował jej policzek, wręczając kwiaty. - A odpowiedz na twoje pytanie, pozostanie moją słodką tajemnicą. Wiedz, że dla ciebie zrobię wszystko. No, ale nie przedłużajmy.
Uklęknął przed nią, wyciągając z kieszeni marynarki małe, granatowe pudełeczko. Przyłożyła palce do ust, czując, że lada chwila się rozpłacze.
- Melody, nie potrafię powiedzieć jakim idiotą byłem, że nie potrafiłem cię zatrzymać przy sobie. Że nie miałem na to odwagi, wtedy kiedy powinienem. Ale nie chcę być dłużej głupcem i wiem, że nie chcę dalej iść, jeśli nie będziesz szła przy mnie. Ja po prostu chcę być przy tobie, kiedy zaskoczy nas deszcz. Chcę widzieć cię uśmiechniętą, nie we łzach. Chcę cię czuć, gdy noc przyodziewa swój płaszcz. Nic nie mów, już gubię się pośród słów. - zaśmiał się cicho. - Wszystko co mogę powiedzieć, to kocham cię, aż do końca*. Zostaniesz moją żoną, Melody?
Opadła na kolana, obok niego.
- Oczywiście, że tak Chester. Kocham cię najmocniej na świecie i jestem najszczęśliwszą kobietą, wiedząc, że odwzajemniasz moje uczucia.
Pocałował ją i wsunął pierścionek na jej palec. Złota obrączka z małymi diamencikami, układającymi się w delikatny wzór, iskrzyła się pięknie w blasku świec. Ucałował jej dłoń.
- Dziękuję. - szepnął i mocno ją do siebie przytulił. 
- To ja dziękuję.
Pomógł jej wstać i poprowadził w stronę koca. Podał lampkę szampana i wzniósł toast.
- Za nas, Mel. Za naszą przyszłość. Przysięgam tu, pod gwiazdami, że zrobię wszystko byś była ze mną szczęśliwa. 
Trącił lekko jej kieliszek swoim i upił łyk. Zanurzyła usta w zimnym trunku, czując jak bąbelki łaskoczą jej podniebienie.
- Myślałam, że będziecie dopiero jutro.
- Takie było założenie, ale jak opowiedziałem chłopakom o swoich planach, to odwołali dwa wywiady i rano wróciliśmy samolotem do LA. Mike mi ze wszystkim pomógł. Zaskoczona? - uśmiechnął się, obserwując ją uważnie.
- Bardzo. Zrobiłeś mi ogromną niespodziankę.
- A jak tam z pracą?
- Byłam w siedmiu redakcjach. Czekam na odpowiedź z dwóch.
- Świetnie! Jakich? - był szczerze zainteresowany.
- Pierwsza to gazeta prawna, ale potrzebują specjalisty do spraw bankowości, a druga to mała, niezależna redakcja, pisząca w sumie o wszystkim. Potrzebują edytora. Bardziej bym wolała, chyba tą drugą opcję, chociaż różnie to bywa z tymi niezależnymi. W jeden dzień istnieją, w drugi już nie, sam wiesz. - machnęła ręką.
- Trzymam kciuki. Nam zostały jeszcze dwa koncerty. Za trzy tygodnie w Nowym Jorku i za prawie dwa miesiące, tutaj w LA. Tak myślałem...
- Hm?
- Skoro mam teraz trochę wolnego, a i ty na razie nie pracujesz, to może to dobry moment, aby wybrać się do Phoenix? Wiesz, wypadałoby poinformować twoich rodziców o naszych planach. Nawet jeśli nie mam co liczyć na ich zgodę.
- Przestań, ojciec co najwyżej pogrozi ci strzelbą. - zaśmiała się cicho.
- Bardzo śmieszne. Mało razy uciekałem przez okno z twojego pokoju?
- Wiesz, że mama zawsze widziała mnie w roli utalentowanej baletnicy, czy skrzypaczki, a jeszcze lepiej zakonnicy. - przewróciła zirytowana oczami. - Ale mieli czas żeby się pogodzić z tym jaka jestem i z tym, że od zawsze mi towarzyszysz. Jeśli nie, ich problem. 
Ucałował jej usta, smakując z nich resztek szampana.
- Chcę też w końcu odwiedzić mamę. Nie widziałem jej od pogrzebu ojca, a rozstaliśmy się wtedy w niezbyt przyjacielskich stosunkach. Ale jak tylko pomyślę, że mam wejść do tego domu, ogarnia mnie panika. - zamknął oczy, kręcąc lekko głową. Przytuliła się do niego, obejmując dłońmi w pasie. 
- Damy radę, skarbie. Wiesz o tym?
Kiwnął lekko i oparł policzek o czubek jej głowy.
- Możemy pojechać tam jutro, żeby nie zostawiać tego na ostatnią chwilę. Zresztą im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy mieli to za sobą.
- Dobra myśl, ale najpierw pojedziemy ustalić datę, ok?
- Spieszy ci się, do tego ślubu mój drogi.
- Co poradzę? Chcę żeby cały świat wiedział, że jesteś moja. Moja przyszła pani Bennington.
- Twoja Chazy. Tylko twoja.

_____
Jest i nowy. Wiem, że nie jest za długi, tak samo jak pozostałe, ale na samym początku informowałam Was, że nie potrafię pisać długich rozdziałów. Staram się to Wam wynagrodzić publikacją co 3-4 dni. Wybaczycie? :) Pozostawiam rozdział Waszej ocenie, komentujcie :)
*Ah jeszcze jedno. Słowa oświadczyn to fragment piosenki The Pogues - Love you till the end  Po prostu nie chciałam tego spieprzyć ;) No to tyle :)

sobota, 12 kwietnia 2014

12. You are the reason I stay alive.

   Przeciągnęła się lekko, czując jak jedwabna pościel pieści jej ciało. Otworzyła oczy, napotykając wpatrzone w nią błyszczące, czarne tęczówki. Uśmiechnęła się delikatnie i przekręciła na bok.
- Dzień dobry księżniczko. - mruknął, wodząc palcem po jej nagim ramieniu.
- Mhm. - mruknęła cicho. - Czemu już nie śpisz?
- Byłem w sklepie, po coś do jedzenia.
- Tak wcześnie?
-  Jest jedenasta, Mel. - zaśmiał się pod nosem.
- O, no to rzeczywiście pospałam. - posłała mu leniwy uśmiech.
- Biorąc pod uwagę to, że raczej nie za długo spaliśmy tej nocy, nie ma co się dziwić. - puścił jej perskie oko, na co zarumieniła się lekko i przygryzła wargę, próbując zamaskować szeroki, pełny zadowolenia uśmiech.
- Jakie mamy plany na dziś? - zmieniła temat.
- Dziś jestem do twojej dyspozycji, jutro niestety jadę z chłopakami do Chicago, na koncert.
- Na długo?
- Dwa, góra trzy dni. - uśmiechnął się smutno. - Wytrzymasz beze mnie?
- Nie mam innego wyjścia. Będę miała chwilę, żeby rozejrzeć się za pracą.
- Przecież nie musisz pracować.
Popukała się palcem w czoło, dając mu tym samym do zrozumienia, co sądzi o jego pomyśle.
- Nie bądź głupi. Po pierwsze nie mam zamiaru być twoją utrzymanką, a po drugie oszalałabym, gdybym miała siedzieć całymi dniami w czterech ścianach. Wiesz, że nie jestem typem kury domowej.
Roześmiał się głośno.
- No co?
- Wyobraziłem sobie ciebie w luźnym fartuszku, bamboszach i z wałkami na głowie, jak czekasz na mnie w drzwiach, z tłuczkiem do mięsa w ręku. - przewrócił się na plecy, trzymając się za brzuch i wciąż śmiejąc.
- Zabawne - rzuciła sarkastycznie, patrząc na niego spod byka.
- No już, przepraszam. - próbował opanować chichot. - Nawet w worku na śmieci wciąż byś mi się podobała. To co, ruszamy gdzieś z domu?
- Niech będzie. Daj mi piętnaście minut.
- Zrobię w tym czasie kawy, zjesz coś?
- Coś lekkiego, poproszę.
Pocałował ją delikatnie i zostawił samą.

~*~
   Zaparkowali auto i ruszyli trzymając się za ręce, w bliżej nieokreślonym kierunku. Wzbudzali powszechne zainteresowanie i nie minęło dziesięć minut, gdy dziewczyna zauważyła pierwszego faceta z aparatem.
- Chester, paparazzi. - mruknęła cicho, chcąc zabrać swoją rękę, ten jednak tylko wzmocnił uścisk.
- Niech robią zdjęcia, niech piszą. Dopóki będą pisać prawdę, oczywiście. Nie chcę się z tobą ukrywać i pilnować na każdym kroku. Wierz mi, wszystko co mogli o mnie złego opublikować, już opublikowali. Teraz mogą pisać o tym, że jestem szczęśliwy, albo się odwalić. Ciebie nie pozwolę skrzywdzić. Rozumiesz?
- Boję się reakcji ludzi czy twoich fanów.
- Prawdziwi fani zrozumieją i będą życzyć nam jak najlepiej. Napalone nastolatki, które twierdzą, że kiedyś zostanę ojcem ich dzieci... - parsknął śmiechem. - Sądzisz, że ich zdanie się dla mnie liczy? Ty się dla mnie liczysz Melody i uwierz mi, gdy mówię, że reszta mnie nie interesuje.
- Wierzę Chazy. - uśmiechnęła się, widząc swoje odbicie w jego ciemnych okularach. Pocałował ją i pociągnął za sobą do dużego centrum handlowego.
Po ponad dwóch godzinach wrócili do mieszkania, zastając na podjeździe furgonetkę i dwóch mężczyzn gotowych wypakować towar we wskazane miejsce. No tak, spędzili czas kupując drobne jak i większe dodatki do mieszkania, kilka puszek farby, i różne inne drobiazgi. Jak wiadomo mieszkanie kawalera, nawet artysty, wykończone jest w dość minimalistycznym stylu, a damska ręka potrafi nadać charakteru każdemu pomieszczeniu. Wykładali kolorowe przyprawniki, wazony i całą resztę głupot, a Chester nie potrafił sobie wyobrazić, że większość z tych rzeczy jest w ogóle potrzebna do życia codziennego, ale nie mógł zaprzeczyć, że nadawały jakiegoś uroku i ciepła. Gdy przemalowywali jedną ze ścian w salonie na jasną zieleń, nie obeszło się bez zużycia części farby na ozdabianie siebie nawzajem. Wylądowali w końcu na kanapie przykrytej folią malarską, tak samo jak reszta przedmiotów i mebli w pokoju. Dziewczyna leżała na plecach, przyciśnięta przez Chestera, podpierającego się na łokciach. Śmiejąc się w głos próbowała mu uciec, w czasie, gdy on malował jej na policzku zielonego motylka. Wysunął przy tym koniuszek języka, skupiając się na swoim zadaniu. Skończył i spojrzał na nią zadowolony.
- Pasuje do ciebie. - mruknął, całując ją lekko w usta. - Szkoda, że trzeba będzie go zmyć. - musnął palcem czubek jej nosa.
- Może zrobię sobie coś na stałe?
- Na twarzy? - zaśmiał się.
- Nie na twarzy, głuptasie. Może na łopatce?
Uśmiechnął się lekko, całując mały wzór splecionych liter na jej nadgarstku.
- Jeśli będziesz chciała to zabiorę cię do studia.
- Zastanowię się nad tym. Twoje tatuaże są śliczne. Od zawsze je uwielbiałam. - położyła dłonie na jego przedramionach, głaszcząc kolorowe płomienie. Po chwili złapała za brzeg jego koszulki i ściągnęła mu ją przez głowę, zrzucając na podłogę. Ogłądała każdy wzór dokładnie, mimo iż znała je na pamięć. Każdą historię i każde znaczenie poszczególnych kresek tuszu, które tworzyły całość. Przyglądał się jej z lekko rozchylonymi ustami, oddychając płytko. Przeturlał się na bok, ciągnąc ją za sobą. Odgarnął jej włosy z policzka i objął spojrzeniem jej twarz.
- O której jutro jedziecie?
- O czwartej muszę być na nogach. O szóstej mamy samolot. Później jakaś konferencja, wieczorem koncert i na drugi dzień kilka wywiadów. Nie ogarniam tego do końca...
- Czasami mam wrażenie, że nie poradzilibyście sobie, gdyby nie Mike.
- Nie bez powodu nazywamy go naszym klejem. - zaśmiał się cicho. - Melody?
- Tak?
- Wiesz, że cię kocham?
- Wiem Chazy. Ja ciebie też.
Pocałowała go lekko, a po chwili pocałunek przerodził się w pełen pasji. Przyciągnął ją do siebie mocniej.
- Trzeba będzie zmyć tą farbę, później będzie problem. - mruknął między pocałunkami.
- Widzę, że bardzo polubił pan łazienkę, panie Bennington.
- Żebyś wiedziała, to ostatnio moje ulubione miejsce w całym domu. - rzucił jej figlarny uśmiech i lekko ugryzł w szyję. - Mianowicie od wczoraj. - złapał zębami płatek jej ucha, na co cicho mruknęła. - Ale mogę też polubić inne pomieszczenia w naszym domu. - dodał, akcentując przedostatnie słowo i musnął palcami skórę jej brzucha pod luźną koszulką. - Możemy zacząć od zaraz, co ty na to?

~*~
  - Melody, Skarbie. - cichy szept wdarł się przez kłęby snu do jej podświadomości. Mruknęła cicho, odganiając intruza ręką niczym natrętną muchę.
- Mel, kochanie. - usłyszała głośniej. Otworzyła zaspane oczy i spojrzała niewyraźnie na chłopaka.
- Myszko muszę już iść, nie chciałem zniknąć bez słowa.
Wyciągnęła dłonie w jego stronę jak mała dziewczynka, robiąc przy tym smutną minę.
- Będę tęskniła - mruknęła sennie, gdy przytulił się do niej mocno.
- Ja też. Nawet się nie obejrzysz, a już będę z powrotem. Zadzwonię jak tylko wylądujemy na miejscu, ok?
- Dobrze Chazy. Kocham cię, uważaj na siebie.
- Ja też cię kocham. Wrócę tak szybko jak to będzie możliwe. - pocałował ją w usta i w czoło. - Śpij kochanie.
Poprawił kołdrę, którą była otulona, złapał swoją podręczną torbę i opuścił mieszkanie.


___
Oddaję kolejny rozdział w Wasze ręcę i liczę na Wasze opinie :)
Przy okazji z całego serduszka dziękuję za 3100 wyświetleń tej historii :)

środa, 9 kwietnia 2014

11. Somewhere I belong.

   Wgryzł się w soczyste jabłko, przyglądając się Melody, która czytała jego zużyty egzemplarz "Zielonej Mili" Kinga. Cały dzień spędzili w łóżku, nawet się nie przebierając. Po pysznym śniadaniu, za które został nagrodzony słodkim pocałunkiem, a nawet kilkoma, jeśli mamy być szczerzy, leżeli rozmawiając, wygłupiając się i całując na zmianę. Zniknęło całe skrępowanie i lęk, który otaczał ich przed rozstaniem. W końcu nie musieli się bać swoich uczuć i odrzucenia, w końcu przebywali w towarzystwie za którym tak tęsknili.
- To kiedy pojedziemy po twoje rzeczy?
- Jakie rzeczy? - mruknęła, nie odrywając oczu od tekstu. Przekręcił się na brzuch, biorąc kolejnego kęsa i zlizując strużkę soku, która popłynęła mu po dłoni.
- No twoje. Bez sensu utrzymywać dwa mieszkania, nie?
- A skąd wiesz, że nie sprzedałam tego w LA?
- A sprzedałaś? - zerknął zaciekawiony na jej twarz.
- Nie.
Przewrócił oczami i oparł głowę o jej uda.
- Więc? - zaczął znowu.
- A nie przyszło ci do głowy, że wrócę do Sacramento?
Zastygł z otwartymi ustami, z ręką w powietrzu i spojrzał na nią poważnie.
- Powiedz, że żartujesz.
- Czemu? Tam mam pracę, mieszkanie, nowych znajomych.
- Mel. - rzucił nerwowo, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Parsknęła śmiechem.
- Żartuję. Nienawidzę tego miasta. Kojarzy mi się tylko z samotnością i tęsknotą za tobą.
Położył powoli ogryzek na stoliku nocnym i rzucił się  na nią, przewracając tak, że po chwili siedziała na nim okrakiem, śmiejąc się cicho i próbując złapać oddech.
- Nie ładnie tak ze mnie żartować. To źle, że chcę się budzić i zasypiać przy tobie?
- Szczególnie wtedy, gdy będziesz w trasie. - szepnęła, kreśląc palcem kontury tatuażu na jego, wciąż nagim torsie.
- Mel, kochana. Dobrze wiesz, że nie będę znikał na wieczność. Koncerty są częścią drogi, którą podążamy jako zespół.
- Wiem to Chazy. Przecież nie mówię żebyś z tego rezygnował. Wiem tylko, że będę tęskniła za tobą teraz jeszcze bardziej, niż wcześniej.
Podniósł palcem wskazującym jej brodę, nakazując by spojrzała mu w oczy.
- Więc będziesz jeździła ze mną. Skarbie, nie znajdujmy sobie problemów. Poradzimy sobie.
- Obiecujesz?
- Tak.
Przytuliła się do niego, wtulając nos w jego szyję. Wsunął dłonie pod jej koszulkę, głaszcząc i drapiąc ją lekko po plecach, na co zamruczała cicho, rozluźniając się.
- Zamówimy coś do jedzenia, czy sami coś upichcimy? - wyszeptał jej do ucha po kilku minutach ciszy. Oderwała się od niego i kiwnęła głową energicznie.
- Proszę, proszę, proszę!
- O! Jakieś specjalne zamówienie, jak mniemam?
- Zróbmy twojego zapiekanego brokuła! Proooooszę! Sto lat tego nie jadłam!
- Tyle zachodu o zwykłą zapiekankę? Ok. Podnoś się i ruszamy do kuchni.
Klepnął ją w pośladek i wyszczerzył do niej zęby.
- Przestań to robić.
- Co?
- Klepać mnie po tyłku jak krowę.
- Ale robisz wtedy tak świetnie rozgniewaną minę, że nie mogę się powstrzymać.
- Chester. - rzuciła ostrzegawczo.
- No co? Masz świetny tyłek i póki co tylko jego mam okazję podziwiać. Ty - wskazał na nią oskarżycielsko palcem - w przeciwieństwie do mnie, wiesz jak wyglądam nago. - wydął usta i obrócił głowę w bok, udając obrażonego.
- A więc o to ci chodzi, zboczeńcu? Powinnam paradować wkoło ciebie nago?
Przytaknął, uśmiechając się lubieżnie na tę myśl.
- Nie mam w zwyczaju wskakiwać kolesiowi do łóżka na pierwszej randce. - prychnęła kpiącym głosem.
- Chciałbym zauważyć, że już wskoczyłaś mi do łóżka, wręcz niejednokrotnie, a wciąż nie mieliśmy do tej pory, o ile się nie mylę, oficjalnej randki.
Uderzyła go w ramię.
- Nie łap mnie za słówka!
- Bardzo chętnie złapię cię za coś innego.
- Nie rozmawiam z tobą. - zaśmiała się, udając oburzenie. - To jak będzie z tą zapiekanką? - spytała po chwili, na co parsknął śmiechem.

~*~
   Godzinę później siedzieli na dywanie, w salonie i słuchając ściszonego Radiohead, jedli obiado-kolację. Nie przejmowali się tym, że kuchnia wyglądała jak po wybuchu bomby, a i oni nie prezentowali się zbyt wyjściowo. Szczątki makaronu i brokuła, jak i plamy sosu znajdowały się zarówno na podłodze i blatach, jak i na ich włosach i ubraniach.
Tak to już jest, gdy dla zabawy rzucisz w kogoś tym co akurat masz pod ręką, to coś jest brudzące i jest tego dużo. W końcu krztusząc się ze śmiechu, udało im się z ocalałych resztek zrobić tą słynną zapiekankę Chaza. Nie mógł oderwać od niej oczu, gdy po każdym kęsie wydawała z siebie jęk przyjemności.
- Więc... - zaczęła niepewnie. - Powiesz mi kim była ta dziewczyna wtedy na imprezie? Ta, którą całowałeś?
Sapnął cicho i oparł się o stojącą za nim kanapę, wyciągając bose stopy w stronę palącego się lekko kominka.
- Uwierzysz mi, gdy powiem ci, że to siostra Brada, w dodatku lesbijka?
Kiwnęła głową, oblizując widelec i odkładając pusty talerz na mały stolik.
- Wiem. Anna mi to wyjaśniła kilka dni po tamtym wydarzeniu.
Zmrużył oczy, patrząc na nią uważnie.
- Jak to Anna? - dokładnie zaakcentował imię. - Miała z tobą kontakt, a mimo tego co się działo ze mną, nie odezwała się ani słowem? - warknął wkurzony.
- Nie miała ze mną kontaktu. Rozmawiałam z nią raz. Miała tylko adres mojej ciotki, w razie nagłej potrzeby. Nie miała pewności, że tam jestem.
- Uduszę ją!
- Chester, daj spokój. Prosiłam ją żeby zatrzymała to dla siebie. Lepiej mi wyjaśnij po co była ta szopka z pocałunkiem.
- Betty wymyśliła, że w ten sposób udowodnimy ci, że coś do mnie czujesz. Nie wiem czemu wtedy to nie wydawało mi się tak idiotyczne. - przeczesał dłonią swoje krótkie włosy.
- Wcale nie jest. Szczerze to wyobraziłam sobie, że ta szklanka to jej twarz. Dotarło do mnie, że już nie zniosę widoku ciebie z inną dziewczyną, i że już nie będę potrafiła znieść dotyku innego faceta. W jakiś pokręcony sposób miała rację, tylko ja zachowałam się jak idiotka, uciekając.
- A ja cię nie szukałem, od razu się poddałem.
- Nie wiedziałbyś gdzie. - przyłożyła dłoń do jego policzka.
- Gdybym chociaż podejrzewał, że Anna coś wie, zagroziłbym jej zniszczeniem całego ogródka i przyjechałbym prosić cię na kolanach żebyś do mnie wróciła.
Roześmiała się cicho.
- O tak, gdybyś chciał jej zniszczyć rabatki, na pewno by ci powiedziała.
Uśmiechnęli się do siebie, patrząc sobie nawzajem w oczy. Jej jasne, błękitne; jego ciemne, prawie czarne. Jedne tak różne, od drugich. Mdłe światło lampki w kącie i poblask ognia trawiącego drewno, nadawały pokojowi magicznej aury.
- Twoje oczy wyglądają jakby płonęły. Uwielbiam to.
- Płonie moja dusza, a ty od zawsze jesteś kojącym deszczem na ten ogień. Dziękuję ci za to  Melody.
   Dwadzieścia minut później stał pod prysznicem, delektując się gorącym strumieniem spływającym mu po kręgosłupie. Przeszedł go dreszcz, gdy zimny podmuch owiał mu plecy.
- Co jes... - mruknął i zaniemówił. W progu kabiny stała ona. Lekko zarumieniona, przygryzając nerwowo wargę. Naga. Mimo iż nie spodziewała się tego po nim, nie oderwał nawet na sekundę spojrzenia od jej twarzy. Podeszła nieśmiało do niego, kładąc mu dłonie na barkach.
- Po prostu mnie kochaj Chester. O nic więcej nie proszę. Kochaj mnie i bądź przy mnie.
Wplótł palce w jej krótkie włosy i musnął jej usta, przelewając w ten pocałunek całą swoją miłość, tęsknotę i wdzięczność. Tej nocy nie było dla nich żadnych granic. Tworzyli jedność zarówno umysłową, jak i cielesną. I gdy zasnęli w końcu wykończeni, wtuleni w siebie mieli pewność, że znaleźli swoje miejsce na ziemi. Miejsce do którego należą.

____
Bez zbędnych słów , po prostu komentujcie.

niedziela, 6 kwietnia 2014

10. No one will love you the way I do.

   Obudził się gwałtownie, jakby coś go przestraszyło. A mimo to sen miał cudowny. Spotkał w nim Melody. Porozmawiał z nią. Co lepsze - oświadczył się jej, a ona się zgodziła i wróciła z nim do domu. A teraz znów rozpoczął się kolejny dzień bez niej. Nie wiedział gdzie dziś grają i jeśli miał być szczery, nic go to nie obchodziło. Usiadł na łóżku, opuszczając bose stopy na miękki dywan i schował twarz w dłoniach. Wzdrygnął się przestraszony, gdy poczuł ciepłą dłoń na swoich nagich plecach. Zmarszczył brwi i niepewnie spojrzał przez ramię. Gdy ujrzał rozczochraną Mel, leżącą w jego pościeli o mało nie krzyknął.
- Kurwa mam urojenia. Naćpałem się do tego stopnia, że moje wizje stały się tak cholernie realne. Tu ciebie nie ma, to tylko moja ćpuńska wyobraźnia mnie katuje.
- Chester, nie masz urojeń, a na temat twojego ćpania jeszcze mamy do pogadania.
- Więc to wszystko, to nie był tylko sen?
- Nie głuptasie.
Położył się z powrotem i delikatnie dotknął jej policzka, jakby bojąc się, że zniknie. Roześmiał się cicho i przytulił ją mocno do siebie.
- Nie wiem czy się przyzwyczaję do tego, że jesteś. - musnął jej włosy dłonią. - Ładnie ci w tym kolorze, chociaż wolałem jak były dłuższe. Poza tym strasznie schudłaś.
- A ty nie? Wyglądasz jak chodząca śmierć. Do tego te sińce pod o...
Przerwał jej wpijając się w jej usta i mruknął cicho, gdy odwzajemniła pocałunek.
- Tak to powinno wyglądać za pierwszym razem. Nawet nie wiesz jak szczęśliwy jestem wiedząc, że mogę cię przytulić, dotknąć, pocałować. Że jesteś moja i nie muszę tego przed nikim ukrywać.
- Mike będzie przeciwny. Nienawidzi mnie.
- Mike się o mnie martwi. Ale bardzo cię lubi i najważniejsze dla niego jest to abym był szczęśliwy. Znając go to będzie się boczył przez kilka dni, ale mu przejdzie. Zresztą chcę żeby został moim świadkiem, więc nie może być w złych relacjach z panną młodą. - uśmiechnął się lekko.
- Ty tak serio z tym ślubem?
- Oczywiście. Chcę cię mieć na zawsze przy sobie. Oczywiście kwestię oświadczyn załatwię tak jak należy. Wiesz kwiaty, serduszka i tak dalej.
Zaśmiała się cicho.
- Wiesz, że mi na tym nie zależy? Chcę tylko byś był.
- Jestem. Ale i tak zrobię to jak trzeba. Poleż jeszcze chwilę, a ja zrobię śniadanie.
Pocałował ją raz jeszcze i zniknął za drzwiami sypialni.
   Szykując tosty i czekając aż kawa się zaparzy oddzwonił do Mike'a, który od rana próbował się z nim skontaktować. Tak jak przewidział - boczył się chwilę i pewnie kilka razy w najmniej odpowiedniej chwili rzuci jakiś głupi komentarz. Obiecał wysłać mu później zdjęcie z USG. Anna była już w siódmym miesiącu i miała całkiem pokaźny brzuszek. Planowali zagrać jeszcze trzy, góra cztery koncerty i zrobić sobie przerwę. Shinoda by chyba oszalał gdyby nie był przy narodzinach dziecka. Nie chcieli znać płci, więc tym bardziej się niecierpliwili.
Już miał się rozłączyć, gdy usłyszał jeszcze słowa "Cieszę się, że wróciłeś Chester. Brakowało nam ciebie." Uśmiechnął się lekko i odłożył telefon na półkę z przyprawami. Nucąc pod nosem jakąś głupią piosenkę, kończył robić śniadanie. Otwierając lodówkę by wyjąć sok pomarańczowy, kątem oka dostrzegł dziewczynę, więc obrócił się w jej stronę. Opierała się o ścianę, ubrana jedynie w jego koszulkę, w której spała i figi. Obserwowała go z uśmiechem błąkającym się na ustach. Zmierzył ją od góry do dołu i mruknął z uznaniem.
- Mówiłem ci już, że jesteś cholernie seksowna?
Podeszła do niego powolnym krokiem z kokieteryjnym spojrzeniem.
- I wzajemnie. Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało przez te wszystkie lata dzielenie się takim widokiem - wskazała na jego nagi tors - z tyloma dziewczynami.
Złapał ją za pośladki i podciągnął do góry sadzając na blacie, tuż obok ekspresu do kawy. Położył dłonie na jej udach, a ona objęła go za szyję splatając dłonie na jego karku.
- Cholera, że ja wcześniej o ciebie nie walczyłem. Gdybym miał pewność, że coś do mnie czujesz to już w liceum bym do ciebie zarywał.
- Żartujesz? Mało brakowało a postawiłabym ołtarzyk na twoją cześć. - prychnęła. - Całą szkołę średnią  do ciebie wzdychałam. Zresztą później też.
- Do trzech razy sztuka. Co za para idiotów z nas. Całe życie mieliśmy obok swoją miłość, a baliśmy się po nią sięgnąć. Patrz ile musieliśmy wycierpieć żeby odnaleźć w końcu siebie. Kocham cię Melody. Całe życie cię kochałem. Kocham sposób w jaki na mnie krzyczysz, to jak marszczysz nos, gdy coś cię gnębi. To jak bardzo nie lubisz groszku, a nawet to, że wciąż podbierasz mi ciuchy. - musnął palcem róg swojej koszulki, którą miała na sobie. - Kocham cię całą od czubka głowy, po palce u stóp. - połaskotał ją lekko po stopie i zarzucił sobie jej nogę na biodro, głaszcząc lekko nagą skórę. - Nawet to czego w tobie nie znoszę, jednocześnie kocham. Nie zostawiaj mnie nigdy więcej samego. Albo najpierw mnie zabij, bo kolejny raz nie dam rady żyć bez serca. Bo cały czas masz je w swoim posiadaniu Mel.
Ucałował palce jej lewej dłoni i przyłożył do piersi, gdzie biło jego serce. Wzruszona patrzyła na niego, nie potrafiąc znaleźć słów, które by chociaż w małym ułamku dorównywały jego wyznaniu. Przyciągnęła go do siebie mocniej i kładąc dłonie na jego policzkach, spojrzała mu głęboko w oczy.
- Jestem, bo jesteś Chester. Jeśli ciebie zabraknie, zabraknie i mnie. Ostatnie pięć miesięcy było wegetacją i istną torturą. Gdyby nie to, że musiałam pracować, pewnie nie wychodziłabym z łóżka. Gdy dowiedziałam się, że będziecie w Sacramento, zaledwie kilkaset jardów* od domu mojej ciotki, że będziesz tak blisko mnie... Nie mogłam sobie odmówić.
- Cieszę się, że Mike cię wypatrzył. Żałuję, że w takich okolicznościach i z takim zamiarem, ale cieszę się, bo inaczej wciąż byśmy się szukali. Pod warunkiem, że nie zaćpałbym się w końcu na śmierć. Przepraszam. - mruknął, widząc łzy w jej oczach.
- Nie przepraszaj, tylko nigdy więcej tego nie rób.
- Kocham cię. Nie zrobię nic głupiego. A teraz maszeruj na górę. Miało być śniadanie do łóżka, nie psuj moich planów.
Zeskoczyła na podłogę, na palcach przechodząc przez kuchnię. Zgromiła go wzrokiem, gdy klepnął ją w pośladek, na co wzruszył przepraszająco ramionami.
- No co? Póki byłaś tylko moją przyjaciółką, nie odważyłbym się tego zrobić. Swoją drogą jak to możliwe, że nigdy nawet przypadkiem nie widziałem cię nagiej?
- Słabo się starałeś. - rzuciła mu wredny uśmieszek, mierząc go wszechwiedzącym spojrzeniem.
- A co to niby ma znaczyć? - skrzyżował ręce na piersi, patrząc na nią wyczekująco.
- Może to, że masz świetny tyłek. I nie tylko. - puściła mu perskie oko i uciekła z pomieszczenia.
- Melody! Widziałaś mnie gołego?! - krzyknął za nią. Usłyszał tylko jak wbiega po schodach, śmiejąc się głośno. Pokręcił rozbawiony głową i wrócił do przygotowywania tacy ze śniadaniem. 

______
10! W założeniu miał to być ostatni rozdział, a tu proszę :) Dedykuję ten rozdział Tobie, bo nauczyłeś mnie, że co by się nie działo to damy radę razem. Dziękuję.
Komentujcie. :)

*Użyłam jardów jako jednostki długości, bo w końcu akcja dzieje się w LA.

środa, 2 kwietnia 2014

9. I believe in nothing but the beating of our hearts.

2 miesiące później.

   Stała przed lustrem roztrzepując ręką krótkie, brązowe włosy. Do wyjścia zostało jej jakieś dwadzieścia minut. Miała chęć uderzyć się w twarz za to co wyprawia, ale potrzeba zobaczenia go, usłyszenia jego głosu była zbyt silna. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że go straciła mimo iż to ona uciekła. Jak zwykły tchórz. Taka była prawda - stchórzyła. Bała się, że odda mu serce, a on po pewnym czasie się nią znudzi i je zdepcze. Ta obawa była silniejsza niż głos rozsądku, że przecież zna go tak dobrze, że nie mógłby jej skrzywdzić. Ale uciekła i wstyd nie pozwolił jej wrócić. Już piąty miesiąc mieszka u swojej ciotki w Sacramento. Zatrudniła się w miejscowej gazecie jako edytorka tekstu i udawała, że jest spełnioną, szczęśliwą kobietą. A właśnie dziś miała go znów zobaczyć. Mimo iż nie powinna, wybierała się na koncert chłopaków. Miała tylko nadzieję, że nic złego się nie wydarzy. W końcu spotkać któregoś z Linkinów w takim tłumie, to jak wygrać w totka. Szczególnie, że był to jeden z pierwszych koncertów po długiej przerwie, którą zespół sobie zrobił i bilety rozeszły się w ekspresowym tempie. Starała się nie myśleć o powodach tego zastoju, bo było to uczucie podobne do wyrywania sobie wnętrzności. Kawałek, po kawałku. Skończyła malować rzęsy i opuściła łazienkę. Poprawiła spory kaptur, który na wszelki wypadek naciągnęła na głowę i przerzuciła torbę przez ramię.
- Wychodzę. - rzuciła do ciotki i zamknęła za sobą drzwi. Metrem dotarła prawie na samo miejsce. Pokonała zaledwie jedną przecznicę i poczuła dreszcz niepewności na plecach. Podekscytowany tłum czekał pod halą, śmiejąc się i śpiewając piosenki swoich idoli. Ustawiła się w rządku za parą plotkujących dziewczyn i przysłuchiwała się rozmowie.
- Podobno nie robili spotkania dla Undergroundu, bo Chester jest agresywny w towarzystwie. Z tego co słyszałam to znowu ćpa.
- Mam nadzieję, że nie. Chociaż widziałaś ten filmik na którym wyzywał fanów? Był kompletnie pijany. Zobaczymy jak sobie poradzi dzisiaj na koncercie.
Melody zacisnęła oczy i zagryzła wargę, czując w ustach słodki smak krwi. Nie poradziłaby sobie, gdyby okazało się, że Chaz ćpa przez nią. Odwróciła się tyłem do dziewczyn, a gdy podniosła wzrok jej oczy spotkały się z tak dobrze znanymi ciemnymi tęczówkami. Tyle, że zawsze przyjazne i ciepłe spojrzenie teraz było twarde i chłodne. Szybki krok w jej kierunku uświadomił jej, że i on ją rozpoznał mimo kamuflażu. Poczuła szarpnięcie za nadgarstek i została pociągnięta przez mężczyznę. Bała się odezwać. Zaschło jej w gardle, a serce waliło jak oszalałe.
- Mike... - szepnęła błagalnie, gdy tylko weszli do budynku i znaleźli się na pustym korytarzu.
- Co ty tu robisz?! - prawie krzyknął, zaciskając dłonie w pięści i rozglądając się dookoła, czy nikogo nie ma w pobliżu. - Kurwa, znów chcesz wszystko spieprzyć?!
Zrobił się czerwony na twarzy, z oczu strzelał piorunami. Był naprawdę wściekły.
- Ja tylko...
- Co ty tylko?! - przerwał jej i uderzył pięścią w ścianę po jej prawej stronie. Podskoczyła przestraszona. Nigdy go nie widziała w takim stanie. - Jeśli tylko spróbujesz się do niego zbliżyć to nie ręczę za siebie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - On ci wyznał miłość, a ty zniknęłaś. Przez trzy pieprzone miesiące nie wychodził z domu, z nikim nie rozmawiał. Nie zliczę ile razy zbierałem go pijanego z podłogi, ani ile razy musiałem przeszukiwać mu rzeczy, by wyrzucić te pieprzone dragi. Kiedy w końcu choć odrobinę zaczął przypominać siebie to znów pojawiasz się ty, znów chcesz namieszać i go zranić?
Po jej policzkach popłynęły łzy, paznokcie wbiła z całej siły w dłonie, przecinając skórę. Oparła się o ścianę za plecami, czując jak słabo jej się robi. Aż tak go zraniła? Jakim cudem? Przecież to był Chaz. On nigdy się tak bardzo nie angażował. Jaką idiotką była, że zrobiła taką krzywdę i jemu i sobie?
- Mike wszędzie cię szukam! - na korytarzu rozległ się męski głos. Oboje zamarli, wpatrując się w siebie.
- Kurwa mać! - szepnął Mike, mrożąc Mel spojrzeniem. - Znikaj stąd! - warknął, ona jednak stała jak sparaliżowana.
- Mike mieliśmy jeszcze przećwiczyć Given up. - był coraz bliżej. - Co jest grane? - zamilkł, gdy jego spojrzenie padło na skuloną dziewczynę. - Mel...? - szepnął cicho, robiąc krok w tył. Po chwili jednak zrobił trzy kroki w przód i wyciągnął rękę w jej stronę.
- Chester powinniśmy iść. - Shinoda złapał go za ramię, ten jednak strącił jego dłoń.
- Zostaw nas samych.
- Chester...
- Powiedziałem coś! - krzyknął, patrząc na niego z zawziętością malującą się na twarzy.
- Jak sobie, kurwa chcesz! Jak zawalisz koncert to lepiej szukaj sobie nowego zajęcia! Nie pozwolę żeby przez nią wszystko legło w gruzach. Raz prawie się tak stało. - odwrócił się i gwałtownym krokiem odszedł przed siebie.
- Mel co tu robisz? - wyszeptał łagodnie, patrząc na nią z góry. Unikała jego spojrzenia, wpatrując się w swoje poranione, trzęsące się dłonie. - Melody, porozmawiaj ze mną.
Zacisnęła wargi chcąc uciec jak najdalej. Po słowach rapera czuła do siebie odrazę za to co mu zrobiła. W jej oczach znów zaczęły zbierać się łzy, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Po chwili znalazła się w jego ramionach, przytulona do jego piersi. Wybuchnęła głośnym płaczem, obejmując go z całych sił.
- Tak bardzo za tobą tęskniłem. Nie uciekaj mi już nigdy więcej, dobrze? - mruknął jej cicho do ucha, głaszcząc uspokajająco po plecach. Skinęła głową, słuchając bicia jego serca.
- Wyjdź za mnie.
- Co? - oderwała się od niego, patrząc mu w oczy. Oczy, za którymi tak bardzo tęskniła.
- Słyszałaś. Wyjdź za mnie. Chcę mieć pewność, że nic nas nie rozdzieli i że zawsze będę mógł być przy tobie. Jeśli czujesz to co ja, oczywiście. - dodał speszony.
- Kocham cię odkąd pożyczyłeś mi łopatkę w piaskownicy Chaz. Nigdy nie chciałam od życia nic więcej.
- Więc ci to ofiaruję. Zostaniesz moją żoną Melody?
Jej twarz rozjaśnił słaby uśmiech i skinęła głową.
- Zgoda.
Wpił się w jej usta tym razem nie obawiając się ani tego, że może go uderzyć, ani tego, że ucieknie. Wiedział, że trzyma ją w ramionach już na zawsze.
   Tego wieczoru szalał na scenie jak wariat, zarażając swoją energią zarówno zespół jak i publiczność. Melody obserwując go zza kulis, gdzie kazał jej "czekać i pod żadnym pozorem się nie ruszać", nie mogła uwierzyć w to, że ten wieczór dzieje się naprawdę. Ale walące w jej piersi serce i uśmiech, który był skierowany tylko do niej uświadamiały jej, że ten cholerny świat potrafi czasem być kolorowy.

______
Ta dam! Zaskoczone? Nie lubię jak długo jest smutno, więc zwracam Wam Melody ;)
Informuję, że rozdziałów mam już napisanych 15, planuję 20 lub 21 rozdział uczynić epilogiem, więc jeszcze trochę przed nami. Komentujcie :)
Pozdrawiam!