Starsza kobieta siedziała na kanapie, trzymając na kolanach album pełen fotografii. Miejsce obok niej zajmowała szesnastoletnia dziewczyna o ciemnych jak noc oczach. Przysłuchiwała się uważnie opowieści, nachylając się nad zdjęciami.
- Widzisz Claire, kiedy urodziłam twoją mamę, razem z dziadkiem byliśmy bardzo szczęśliwi. Było to dla nas zaskoczenie, nie ukrywam, ale okazało się, że ta mała kruszynka dopełniła całości. Nie zapomnę, gdy pierwszy raz trzymał ją na rękach. Zresztą, gdy ty się urodziłaś słoneczko, również traktował cię jak najcenniejszy skarb. Gdy urodziłam twoją mamę miałam trzydzieści jeden lat. Twój dziadek był wtedy w świetnej formie, a zespół osiągał ogromne sukcesy. Bardzo dużo czasu spędzali w trasie, a jednak nigdy nie zabrakło go, gdy go potrzebowałam. Mam przed oczami to jak uczył Lucy grać na gitarze, gdy miała zaledwie trzy latka. Jak usypiał ją, śpiewając piosenki Guns'n'Roses we własnych spokojnych aranżacjach. Gdy nie mogła zasnąć, a on był poza domem, śpiewał przez telefon, a ona w kilka minut zasypiała. - kobieta uśmiechnęła się, a jej starcze oczy rozbłysły. - Twój dziadek był naprawdę dobrym człowiekiem Claire. Znasz te mity o dwóch połówkach jabłka? - nastolatka skinęła głową. - My tacy właśnie byliśmy. Jak dopasowane dwie połówki. Nigdy nie kochałam innego mężczyzny i jestem wdzięczna za to, że on kochał mnie. Tak bardzo mi go brakuje, chociaż są momenty, gdy czuję jakby stał tuż obok. Szczególnie w chwilach zwątpienia, zupełnie jakby szeptał mi do ucha, że dam radę. Że muszę być silna. Wiem, że cały czas przy mnie czuwa. - zamyśliła się, ze smutnym uśmiechem na twarzy. Po chwili podniosła spojrzenie na wnuczkę i poklepała ją po kolanie. - A teraz pora spać.
- Babciu opowiedz mi coś jeszcze!
- Jutro kochanie, dziś już jestem zmęczona.
Kobieta udała się do swojej sypialni, od tylu lat tej samej w ich wspólnym domu. Tylko jego tu brakowało. Tęskniła za nim i nie potrafiła, mimo upływu dwóch lat pogodzić się z jego śmiercią. Rak żołądka. Tak nieoczekiwany, tak nagły i gwałtowny w skutkach. Odebrał jej męża, przyjaciela i kochanka. Najważniejszą osobę w jej życiu. Spojrzała w lustro na swoją zoraną zmarszczkami twarz i pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Tęsknię za tobą, Chester. - szepnęła, pocierając opuszką palca jego zdjęcie, stojące na stoliku nocnym.
Tej nocy przyśnił się jej. Ten młody bóg, w kwiecie wieku. Uśmiechał się do niej uroczo i głaskał delikatnie po policzku. Ona też znów była młoda. Skóra znów stała się jędrna, a oczy nabrały żywego blasku.
- Chazy, gdzie byłeś przez ten czas?
- Cii kochanie. Obiecałem, że nigdy cię nie opuszczę. Przepraszam, że tak długo musiałaś na mnie czekać. Ale już jestem i nigdzie się bez ciebie nie wybieram. Kocham cię. Jesteś gotowa?
- Z tobą zawsze.
Ucałował jej wargi, tak stęsknione jego dotyku i złapał ją za dłoń.
- Zamknij oczy i niczego się nie bój. Jestem przy tobie.
Skinęła głową i pozwoliła się przytulić, zaciągając się jego zapachem. Była na swoim miejscu, w jego ramionach. Przy swojej miłości.
Rano po domu rozległ się głośny szloch kobiety. Chcąc jak co rano obudzić swoją matkę, zastała ją śpiącą wiecznym snem. Na ustach miała jednak spokojny uśmiech, a w dłoni trzymała zdjęcie swojego męża, a jej ojca. Zapłakała cicho, jednak miała pewność, że oni znów są razem. Bo nawet śmierć nie jest w stanie zniszczyć potęgi prawdziwej miłości.
______
Czy to happy-end? Różnie można do tego podejść, jednakże mam nadzieję, że rozumiecie dlaczego ta historia nie będzie mogła mieć nigdy kontynuacji. Nie jest to może do końca napisane tak jak chciałam, jednak od początku planowałam tak to właśnie zakończyć. Jestem wykończona, moja nowa praca wymaga ode mnie wiele wysiłku, ale obiecałam środę, więc jest. Spróbuję się skupić na drugiej historii, chociaż chwilowo przez brak czasu utknęłam w miejscu. Ale spodziewajcie się w niedzielę kolejnego rozdziału. A póki co...
Dziękuję z całego serca wszystkim Wam, którzy czytaliście tą historię. Zarówno tym, którzy mnie dopingowali w komentarzach i tym, którzy nigdy się nie ujawnili. Dziękuję, że przeżyliście ze mną tą wspaniałą przygodę Melody i Chestera. Będę za nimi tęsknić, ale w mojej głowie są szczęśliwi. Mam ogromną nadzieję, że Was nie zawiodłam i że jakiś ułamek tej historii mógł wpłynąć na Wasze życie i zmusić chociaż na chwilę do refleksji, czy spowodować uśmiech na Waszych twarzach. Biję pokłony przed Wami i raz jeszcze D-Z-I-Ę-K-U-J-Ę!
VampireSoul.
środa, 21 maja 2014
piątek, 16 maja 2014
20. And then I kiss your eyes and thank God we're together.
Ostatnie dwa tygodnie przed ślubem były pełne napięcia i ciągłej bieganiny, by wszystko było jak należy. W między czasie odbyły się chrzciny Otisa, który w momencie, gdy ksiądz obmywał mu głowę wodą święconą, teatralnie ziewnął, by po chwili głośno beknąć. Do końca uroczystości wszyscy mieli problemy z utrzymaniem powagi. Lecz to właśnie dziś był ten dzień. Dziś mieli przysiąc przed Bogiem miłość, aż po grób. Od rana Melody przygotowywała się w swoim starym mieszkaniu przy pomocy Anny, która synka zostawiła u rodziców męża. Mike w tym samym czasie pomagał też zresztą Chesterowi. Ten szukał nerwowo po domu wszelakich rzeczy, począwszy od żelazka, kończąc na potrzebnym mu z niewiadomych przyczyn, młotku.
- Chaz, spinaj pośladki. Została nam godzina.
- Rob odebrał ojca Melody?
- Tak, wszystko jest gotowe.
- Masz obrączki? - spytał, nerwowo wyginając palce. Mężczyzna klepnął się po kieszeni marynarki.
- Tak, stary. Możemy ruszać? Musimy jeszcze odebrać kwiaty.
Kiwnął lekko głową. Godzinę później stał przed ołtarzem. Po jego prawej stronie stał Mike, który podobnie jak on miał na sobie ciemny garnitur i bladoniebieski krawat. Jedyną różnicą było to, że w butonierce wokalisty znajdowała się biała orchidea. Tak ukochany przez Melody kwiat. Z drugiej strony w roli druhny, stała Anna. Zwiewna brzoskwiniowa sukienka, ładnie układała się na jej ciele. Zdążyła odzyskać figurę po ciąży i prezentowała się ślicznie. Spojrzał na siedzących w ławkach gości. Najbliższych przyjaciół i rodzinę. Swoją matkę i Briana, przyrodniego brata. Kawałek dalej siedzieli kolejno Brad z Monicą, Joe z Heidi, Rob z Susan i Dave z Hannah. Wszyscy szeroko uśmiechnięci, wpatrywali się w niego uważnie. Czuł ich wsparcie i było mu z tym lekko na sercu. Miał wszystko czego potrzebował. A za chwilę miłość jego życia, zostanie jego żoną. Tak, był szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Dłonie mu drżały, a serce biło szaleńczo w piersi. Usłyszał pierwsze słowa wyśpiewana przez chórzystkę i drzwi kaplicy się otworzyły. Była tam. Prowadzona pod rękę przez swojego ojca, który kroczył obok niej, wręcz emanując dumą. Olśniewała swoim widokiem wszystko w koło. Zarówno gości jak i wnętrze urokliwej świątyni. Wśród zgromadzonych rozległ się szmer zachwytu. Wyglądała jak anioł. Biała suknia z przodu sięgała jej za kolano, za to z tyłu miała długi tren. Miała delikatną koronkę i gdzieniegdzie wyszywana była małymi kryształkami, które mieniły się w promieniach słońca, wpadających przez okna. Ramiona miała odkryte, z dekoltem w kształcie serca. Wciąż krótkie włosy podpięte były z obu stron niebieskimi grzebieniami, przy których zaczepiony był welon zasłaniający jej zarumienioną twarz. Na szyi miała delikatną kolię, którą ojciec przysłał jej na tydzień przed ślubem. Należała do jej babki. W uszach zaś lśniły srebrne perełki, pożyczone od Ann. Coś nowego, starego, niebieskiego i pożyczonego. Według tradycji. Kroczyła powoli w takt utworu, nie odrywając od niego oczu, a gdy jej ojciec przekazał mu jej dłoń, czuł się dumny i cholernie szczęśliwy. Uniósł delikatnie welon, odsłaniając jej twarz. Uśmiechali się do siebie promiennie. Ucałował jej dłoń.
- Przepięknie wyglądasz. - wyszeptał.
Po chwili ksiądz zaczął ceremonię.
- Zebraliśmy się tu wspólnie, by połączyć tą parę kochających się ludzi, świętym węzłem małżeńskim. Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie powinno zawrzeć związku, niech odezwie się teraz lub zamilczy na wieki. - rozejrzał się po zebranych, jednak nikt nie przerwał ciszy. Kiwnął głową w stronę mężczyzny, oddając mu głos, a ten zaczerpnął głęboki oddech i zaczął.
- Ja, Chester Charles Bennington ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przysięgam trwać przy tobie w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie. Dzielić z tobą każdy uśmiech i każdą łzę. Przysięgam ci, że będę cię kochał tak długo jak pozwoli mi na to moje życie, a nawet dłużej. Obiecuję troszczyć się o ciebie w chwilach smutku i spełniać twoje zachcianki z zachowaniem rozsądku, rzecz jasna. - po kaplicy rozbrzmiał cichy śmiech. - Kocham cię, Melody i będzie to dla mnie zaszczyt jeśli zostaniesz moją żoną.
- Tak, oczywiście, że tak! Ja, Melody Christine Rosewood, ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ślubuję trwać przy tobie w chwilach sukcesu i porażek. Obiecuję, że będę twoją podporą w każdej chwili zwątpienia. W gorączce i zdrowiu. Gdy będzie padał deszcz lub gdy będzie świecić słońce. Kocham cię, Chester i pragnę spędzić z tobą resztę życia. Zostaniesz moim mężem?
- Tak.
- Na mocy prawa nadanego mi przez kościół i stan Kalifornia, ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.
Nie wahając się ani chwili dłużej, wpił się w jej wargi, kosztując ich słodyczy. Teraz oficjalnie byli małżeństwem, co w sumie i tak nie miało większego znaczenia. Sformalizowali uczucie, które było w ich sercach od zawsze.
Goście udali się do wynajętej sali, gdzie wszyscy w radosnej atmosferze świętowali szczęście dwójki nowożeńców. Chester porwał kobietę do pierwszego tańca i trzymając ją w swoich ramionach, pocałował ją po raz kolejny tego wieczoru.
- Dziękuję, że uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem we wszechświecie. Nigdy nie będę umiał ci się odwdzięczyć za to co dla mnie zrobiłaś. Kocham cię, pani Bennington.
- Ja ciebie też kocham, Chazy. Już na zawsze.
______
Wiem, że słodko. No, ale swoje już wycierpieli, należy im się trochę szczęścia. Chciałam trochę bardziej się postarać z przysięgą, ale na nic więcej mnie nie stać. Został przed nami jedynie epilog, który zamieszczę w okolicach środy. Ciężko mi się żegnać z tą historią, ale kolejna opowieść (przypominam link tutaj) wciągnęła mnie ogromnie. Mam już 8 rozdziałów, a pomysłów od groma. Mam nadzieję, że spotkamy się na łamach drugiego bloga. Zapraszam. Komentujcie. :)
- Chaz, spinaj pośladki. Została nam godzina.
- Rob odebrał ojca Melody?
- Tak, wszystko jest gotowe.
- Masz obrączki? - spytał, nerwowo wyginając palce. Mężczyzna klepnął się po kieszeni marynarki.
- Tak, stary. Możemy ruszać? Musimy jeszcze odebrać kwiaty.
Kiwnął lekko głową. Godzinę później stał przed ołtarzem. Po jego prawej stronie stał Mike, który podobnie jak on miał na sobie ciemny garnitur i bladoniebieski krawat. Jedyną różnicą było to, że w butonierce wokalisty znajdowała się biała orchidea. Tak ukochany przez Melody kwiat. Z drugiej strony w roli druhny, stała Anna. Zwiewna brzoskwiniowa sukienka, ładnie układała się na jej ciele. Zdążyła odzyskać figurę po ciąży i prezentowała się ślicznie. Spojrzał na siedzących w ławkach gości. Najbliższych przyjaciół i rodzinę. Swoją matkę i Briana, przyrodniego brata. Kawałek dalej siedzieli kolejno Brad z Monicą, Joe z Heidi, Rob z Susan i Dave z Hannah. Wszyscy szeroko uśmiechnięci, wpatrywali się w niego uważnie. Czuł ich wsparcie i było mu z tym lekko na sercu. Miał wszystko czego potrzebował. A za chwilę miłość jego życia, zostanie jego żoną. Tak, był szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Dłonie mu drżały, a serce biło szaleńczo w piersi. Usłyszał pierwsze słowa wyśpiewana przez chórzystkę i drzwi kaplicy się otworzyły. Była tam. Prowadzona pod rękę przez swojego ojca, który kroczył obok niej, wręcz emanując dumą. Olśniewała swoim widokiem wszystko w koło. Zarówno gości jak i wnętrze urokliwej świątyni. Wśród zgromadzonych rozległ się szmer zachwytu. Wyglądała jak anioł. Biała suknia z przodu sięgała jej za kolano, za to z tyłu miała długi tren. Miała delikatną koronkę i gdzieniegdzie wyszywana była małymi kryształkami, które mieniły się w promieniach słońca, wpadających przez okna. Ramiona miała odkryte, z dekoltem w kształcie serca. Wciąż krótkie włosy podpięte były z obu stron niebieskimi grzebieniami, przy których zaczepiony był welon zasłaniający jej zarumienioną twarz. Na szyi miała delikatną kolię, którą ojciec przysłał jej na tydzień przed ślubem. Należała do jej babki. W uszach zaś lśniły srebrne perełki, pożyczone od Ann. Coś nowego, starego, niebieskiego i pożyczonego. Według tradycji. Kroczyła powoli w takt utworu, nie odrywając od niego oczu, a gdy jej ojciec przekazał mu jej dłoń, czuł się dumny i cholernie szczęśliwy. Uniósł delikatnie welon, odsłaniając jej twarz. Uśmiechali się do siebie promiennie. Ucałował jej dłoń.
- Przepięknie wyglądasz. - wyszeptał.
Po chwili ksiądz zaczął ceremonię.
- Zebraliśmy się tu wspólnie, by połączyć tą parę kochających się ludzi, świętym węzłem małżeńskim. Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie powinno zawrzeć związku, niech odezwie się teraz lub zamilczy na wieki. - rozejrzał się po zebranych, jednak nikt nie przerwał ciszy. Kiwnął głową w stronę mężczyzny, oddając mu głos, a ten zaczerpnął głęboki oddech i zaczął.
- Ja, Chester Charles Bennington ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Przysięgam trwać przy tobie w zdrowiu i chorobie, w bogactwie i w biedzie. Dzielić z tobą każdy uśmiech i każdą łzę. Przysięgam ci, że będę cię kochał tak długo jak pozwoli mi na to moje życie, a nawet dłużej. Obiecuję troszczyć się o ciebie w chwilach smutku i spełniać twoje zachcianki z zachowaniem rozsądku, rzecz jasna. - po kaplicy rozbrzmiał cichy śmiech. - Kocham cię, Melody i będzie to dla mnie zaszczyt jeśli zostaniesz moją żoną.
- Tak, oczywiście, że tak! Ja, Melody Christine Rosewood, ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ślubuję trwać przy tobie w chwilach sukcesu i porażek. Obiecuję, że będę twoją podporą w każdej chwili zwątpienia. W gorączce i zdrowiu. Gdy będzie padał deszcz lub gdy będzie świecić słońce. Kocham cię, Chester i pragnę spędzić z tobą resztę życia. Zostaniesz moim mężem?
- Tak.
- Na mocy prawa nadanego mi przez kościół i stan Kalifornia, ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.
Nie wahając się ani chwili dłużej, wpił się w jej wargi, kosztując ich słodyczy. Teraz oficjalnie byli małżeństwem, co w sumie i tak nie miało większego znaczenia. Sformalizowali uczucie, które było w ich sercach od zawsze.
Goście udali się do wynajętej sali, gdzie wszyscy w radosnej atmosferze świętowali szczęście dwójki nowożeńców. Chester porwał kobietę do pierwszego tańca i trzymając ją w swoich ramionach, pocałował ją po raz kolejny tego wieczoru.
- Dziękuję, że uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem we wszechświecie. Nigdy nie będę umiał ci się odwdzięczyć za to co dla mnie zrobiłaś. Kocham cię, pani Bennington.
- Ja ciebie też kocham, Chazy. Już na zawsze.
______
Wiem, że słodko. No, ale swoje już wycierpieli, należy im się trochę szczęścia. Chciałam trochę bardziej się postarać z przysięgą, ale na nic więcej mnie nie stać. Został przed nami jedynie epilog, który zamieszczę w okolicach środy. Ciężko mi się żegnać z tą historią, ale kolejna opowieść (przypominam link tutaj) wciągnęła mnie ogromnie. Mam już 8 rozdziałów, a pomysłów od groma. Mam nadzieję, że spotkamy się na łamach drugiego bloga. Zapraszam. Komentujcie. :)
środa, 14 maja 2014
Małe info.
Jako iż dostałam awans ( :D :D ) opublikowałam dla Was prolog nowej historii. Przypominam link TUTAJ Nie jest zbyt długi, ale mam nadzieję, że Was zainteresuje chociaż odrobinę. Kolejnego, ostatniego rozdziału jeśli nie liczyć epilogu, spodziewajcie się w okolicach weekendu.Przypominam jednocześnie o 19 rozdziale Pozdrawiam :)
poniedziałek, 12 maja 2014
19. Shut up when I'm talking to you.
Dwa tygodnie później
Usłyszała huk zamykanych drzwi i zmarszczyła brwi, odkładając książkę na stolik. Wstała z łóżka i ruszyła schodami na dół. Chester stał w kuchni, grzebiąc lewą ręką w zamrażalniku. Syknął cicho i odwrócił się w jej stronę. Podskoczył lekko, przestraszony.
- Mel, nie wiem czy robisz to specjalnie, ale serio kiedyś zejdę przez ciebie na zawał.
- Co się stało? - wskazała palcem na jego dłonie. Przykładał mrożone warzywa do kostek prawej ręki. - Miałeś iść tylko do sklepu. - dodała zirytowanym głosem.
- Spotkałem naszego znajomego.
- Kogo?
- Boba. Pamiętasz swojego kolegę?
Uniosła zdziwiona brwi.
- I dlatego masz spuchnięte kostki? - rzuciła z ironią, opierając ręce o biodra.
- Próbowałem mu grzecznie wyjaśnić, że ma się trzymać od ciebie z daleka i że zrobił źle. Ale, że ten tłuk ledwo składa literki, nie mówiąc o rozumieniu złożonych zdań, użyłem łatwiejszego sposobu komunikacji. - posłał jej krzywy uśmiech.
- Czyś ty oszalał?! - spojrzał na nią, marszcząc czoło. - Serio? Używanie przemocy uważasz za środek komunikacji?!
Sapnął, patrząc na nią gniewnie.
- A co niby miałem zrobić? Pozwalać mu cię obrażać? Do cholery bądź rycerzem z bajki, który staje w obronie ukochanej, a i tak będzie źle.
- Rycerzem? Chester czy ty nie pojmujesz, że używanie pięści to nie jest czyn godny pochwały?
- O co ci do cholery chodzi, Mel? Nie możesz mi po prostu podziękować?
- Jeśli myślisz, że będę ci dziękowała za pobicie kogoś to jesteś skończonym idiotą! Ja jakoś się na nikogo z rękoma nie rzucam, chociaż ostatnio powinnam... - w sekundzie zamilkła, odwracając wzrok.
- A to co ma niby znaczyć?
- Nic.
- Melody, proszę cię. Nie wkurwiaj mnie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, przymykając na kilka sekund powieki. - Mów.
- Może powinnam uderzyć ostatnio Kate, którą z małym dzieckiem spotkałam w sklepie. Próbowała mi wmówić, że to twój syn.
- Że kurwa co?! - wrzasnął, mierząc ją wściekłym spojrzeniem. - I nie przyszło ci do głowy, aby mnie o tym poinformować?!
- Po co? - mruknęła, patrząc na swoje dłonie.
- Hmm, pomyślmy po co... - udał, że się zastanawia. - Może po to żebym mógł zareagować?! Po pierwsze nie chcę żeby się do ciebie zbliżała, a po drugie takie plotki są niebezpieczne, gdy gazety piszą o każdym twoim kroku, a ty akurat planujesz ślub!
- Obchodzą cię gazety?
Warknął głośno.
- Nie Mel, ale ty mnie obchodzisz i wiem, że czytasz te szmatławce. - zirytowany wrzucił do zlewu woreczek, który zdążył się w połowie rozmrozić i wyjął z kurtki telefon. Grzebał w nim chwilę, mrucząc coś gniewnie pod nosem, po czym przyłożył aparat do ucha, oczekując na rozmowę. - Cześć Kate, tutaj Chester.
Melody wciągnęła głośno powietrze w płuca i spojrzała na niego zszokowana. Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Zginał i rozluźniał palce lewej ręki, próbując uspokoić nerwy. - Możesz mi wyjaśnić jakim to cudem mam, podobno z tobą dziecko? - rzucił zirytowany i słuchał odpowiedzi. - Kate, może nie rozeszliśmy się w najlepszych relacjach, ale proszę cię, nie zaczynaj wojny ze mną. Wiesz, że to na dobre ci nie wyjdzie. Oboje wiemy, że nie mam z tobą dziecka, a jeśli tobie się poszczęściło i jakiemuś facetowi owe urodziłaś, to gratuluję. Ostrzegam cię jednak i proszę raz jeszcze, nie zaczynaj takich gierek. - przymknął oczy. Po kilku sekundach, bez słowa pożegnania rozłączył się i westchnął. Spojrzał na dziewczynę, która czerwona na twarzy, aż się trzęsła.
- Nie wiedziałam, że wciąż masz jej numer. Często rozmawiacie? - jej ton wręcz ociekał słodyczą.
- Melody, czy ty właśnie słyszałaś chociaż jedno ze słów, które wypowiedziałem, czy dotarło do ciebie tylko to, że rozmawiałem właśnie z nią? Do cholery, co dzisiaj w ciebie wstąpiło?! Mam dość. Taka rozmowa nie ma sensu. - wyminął ją i opuścił mieszkanie, trzaskając drzwiami. Spojrzała przed siebie, gdzie jeszcze przed chwilą stał i przeklęła w myślach. Brawo Mel, jesteś kompletną kretynką.
~*~
Siedziała w salonie na kanapie i czekała na powrót Chestera. Od jego wyjścia minęły już prawie cztery godziny. Telefon zostawił w kuchni, więc nawet nie miała jak się z nim skontaktować. Miała na sobie jego, za dużą o kilka rozmiarów bluzę i obejmowała kolana ramionami, opierając na nich brodę. Na dworze zapadał zmrok. W końcu usłyszała szczęk zamka, zerwała się z sofy i zatrzymała w progu pokoju, patrząc z nadzieją na drzwi. Stanął na przeciwko niej, w odległość niecałych dwóch metrów i zmęczony wpatrywał się w jej twarz. Uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Chodź tu, wariatko.
Rzuciła się biegiem, wpadając w jego ramiona z impetem, aż oparł się plecami o drzwi. Wtuliła twarz w jego pierś i mocno się do niego przytuliła.
- Przepraszam. Idiotka ze mnie.
- Nie da się ukryć. - rzucił lekko. - Ałć. - syknął, gdy uszczypnęła go w bok.
- Ja też przepraszam, masz rację, że nie powinienem był go bić.
- Dałeś mu chociaż popalić?
- Pf, nie wierzysz we mnie? Fakt faktem, że uderzyłem go tylko raz z zaskoczenia, ale przetrąciłem mu przegrodę nosową. Całe szczęście, że mi nie oddał.
- Mój Rambo. - pocałowała go w szyję. - Oby to był ostatni raz. Żadnej przemocy więcej, jasne?
- Dobrze kotku.
- Przepraszam za tą całą szopkę z Kate. Zachowałam się jak gówniara.
- Nie przepraszaj, oboje wiemy jak ona potrafi namieszać i jak dobrą jest aktorką. Poza tym lubię, gdy jesteś o mnie zazdrosna. - pogłaskał ją po plecach.
- Wcale nie jestem! - oburzyła się, patrząc mu w oczy.
- Jasne, jasne. - cmoknął ją w usta, tym samym ucinając kolejne protesty.
___
Nowy, nowy! Okazało się, że końcowa rozmowa z poprzedniego rozdziału, miała być początkiem tego. Stąd tak krótko. Nie wiem jak ja to przepisywałam :P Macie trochę zgrzytów, żeby nie było, że tak cudownie między nimi ;) Ja za to siadam do pisania tej obiecanej nowej historii. Muszę wymyślić kilka dodatkowych wątków, ale bądźcie dobrej myśli. Może w przyszłym tygodniu pojawi się prolog. Póki co podaję Wam adres ;)
Komentujcie, pozdrawiam!
Usłyszała huk zamykanych drzwi i zmarszczyła brwi, odkładając książkę na stolik. Wstała z łóżka i ruszyła schodami na dół. Chester stał w kuchni, grzebiąc lewą ręką w zamrażalniku. Syknął cicho i odwrócił się w jej stronę. Podskoczył lekko, przestraszony.
- Mel, nie wiem czy robisz to specjalnie, ale serio kiedyś zejdę przez ciebie na zawał.
- Co się stało? - wskazała palcem na jego dłonie. Przykładał mrożone warzywa do kostek prawej ręki. - Miałeś iść tylko do sklepu. - dodała zirytowanym głosem.
- Spotkałem naszego znajomego.
- Kogo?
- Boba. Pamiętasz swojego kolegę?
Uniosła zdziwiona brwi.
- I dlatego masz spuchnięte kostki? - rzuciła z ironią, opierając ręce o biodra.
- Próbowałem mu grzecznie wyjaśnić, że ma się trzymać od ciebie z daleka i że zrobił źle. Ale, że ten tłuk ledwo składa literki, nie mówiąc o rozumieniu złożonych zdań, użyłem łatwiejszego sposobu komunikacji. - posłał jej krzywy uśmiech.
- Czyś ty oszalał?! - spojrzał na nią, marszcząc czoło. - Serio? Używanie przemocy uważasz za środek komunikacji?!
Sapnął, patrząc na nią gniewnie.
- A co niby miałem zrobić? Pozwalać mu cię obrażać? Do cholery bądź rycerzem z bajki, który staje w obronie ukochanej, a i tak będzie źle.
- Rycerzem? Chester czy ty nie pojmujesz, że używanie pięści to nie jest czyn godny pochwały?
- O co ci do cholery chodzi, Mel? Nie możesz mi po prostu podziękować?
- Jeśli myślisz, że będę ci dziękowała za pobicie kogoś to jesteś skończonym idiotą! Ja jakoś się na nikogo z rękoma nie rzucam, chociaż ostatnio powinnam... - w sekundzie zamilkła, odwracając wzrok.
- A to co ma niby znaczyć?
- Nic.
- Melody, proszę cię. Nie wkurwiaj mnie. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, przymykając na kilka sekund powieki. - Mów.
- Może powinnam uderzyć ostatnio Kate, którą z małym dzieckiem spotkałam w sklepie. Próbowała mi wmówić, że to twój syn.
- Że kurwa co?! - wrzasnął, mierząc ją wściekłym spojrzeniem. - I nie przyszło ci do głowy, aby mnie o tym poinformować?!
- Po co? - mruknęła, patrząc na swoje dłonie.
- Hmm, pomyślmy po co... - udał, że się zastanawia. - Może po to żebym mógł zareagować?! Po pierwsze nie chcę żeby się do ciebie zbliżała, a po drugie takie plotki są niebezpieczne, gdy gazety piszą o każdym twoim kroku, a ty akurat planujesz ślub!
- Obchodzą cię gazety?
Warknął głośno.
- Nie Mel, ale ty mnie obchodzisz i wiem, że czytasz te szmatławce. - zirytowany wrzucił do zlewu woreczek, który zdążył się w połowie rozmrozić i wyjął z kurtki telefon. Grzebał w nim chwilę, mrucząc coś gniewnie pod nosem, po czym przyłożył aparat do ucha, oczekując na rozmowę. - Cześć Kate, tutaj Chester.
Melody wciągnęła głośno powietrze w płuca i spojrzała na niego zszokowana. Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Zginał i rozluźniał palce lewej ręki, próbując uspokoić nerwy. - Możesz mi wyjaśnić jakim to cudem mam, podobno z tobą dziecko? - rzucił zirytowany i słuchał odpowiedzi. - Kate, może nie rozeszliśmy się w najlepszych relacjach, ale proszę cię, nie zaczynaj wojny ze mną. Wiesz, że to na dobre ci nie wyjdzie. Oboje wiemy, że nie mam z tobą dziecka, a jeśli tobie się poszczęściło i jakiemuś facetowi owe urodziłaś, to gratuluję. Ostrzegam cię jednak i proszę raz jeszcze, nie zaczynaj takich gierek. - przymknął oczy. Po kilku sekundach, bez słowa pożegnania rozłączył się i westchnął. Spojrzał na dziewczynę, która czerwona na twarzy, aż się trzęsła.
- Nie wiedziałam, że wciąż masz jej numer. Często rozmawiacie? - jej ton wręcz ociekał słodyczą.
- Melody, czy ty właśnie słyszałaś chociaż jedno ze słów, które wypowiedziałem, czy dotarło do ciebie tylko to, że rozmawiałem właśnie z nią? Do cholery, co dzisiaj w ciebie wstąpiło?! Mam dość. Taka rozmowa nie ma sensu. - wyminął ją i opuścił mieszkanie, trzaskając drzwiami. Spojrzała przed siebie, gdzie jeszcze przed chwilą stał i przeklęła w myślach. Brawo Mel, jesteś kompletną kretynką.
~*~
Siedziała w salonie na kanapie i czekała na powrót Chestera. Od jego wyjścia minęły już prawie cztery godziny. Telefon zostawił w kuchni, więc nawet nie miała jak się z nim skontaktować. Miała na sobie jego, za dużą o kilka rozmiarów bluzę i obejmowała kolana ramionami, opierając na nich brodę. Na dworze zapadał zmrok. W końcu usłyszała szczęk zamka, zerwała się z sofy i zatrzymała w progu pokoju, patrząc z nadzieją na drzwi. Stanął na przeciwko niej, w odległość niecałych dwóch metrów i zmęczony wpatrywał się w jej twarz. Uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Chodź tu, wariatko.
Rzuciła się biegiem, wpadając w jego ramiona z impetem, aż oparł się plecami o drzwi. Wtuliła twarz w jego pierś i mocno się do niego przytuliła.
- Przepraszam. Idiotka ze mnie.
- Nie da się ukryć. - rzucił lekko. - Ałć. - syknął, gdy uszczypnęła go w bok.
- Ja też przepraszam, masz rację, że nie powinienem był go bić.
- Dałeś mu chociaż popalić?
- Pf, nie wierzysz we mnie? Fakt faktem, że uderzyłem go tylko raz z zaskoczenia, ale przetrąciłem mu przegrodę nosową. Całe szczęście, że mi nie oddał.
- Mój Rambo. - pocałowała go w szyję. - Oby to był ostatni raz. Żadnej przemocy więcej, jasne?
- Dobrze kotku.
- Przepraszam za tą całą szopkę z Kate. Zachowałam się jak gówniara.
- Nie przepraszaj, oboje wiemy jak ona potrafi namieszać i jak dobrą jest aktorką. Poza tym lubię, gdy jesteś o mnie zazdrosna. - pogłaskał ją po plecach.
- Wcale nie jestem! - oburzyła się, patrząc mu w oczy.
- Jasne, jasne. - cmoknął ją w usta, tym samym ucinając kolejne protesty.
___
Nowy, nowy! Okazało się, że końcowa rozmowa z poprzedniego rozdziału, miała być początkiem tego. Stąd tak krótko. Nie wiem jak ja to przepisywałam :P Macie trochę zgrzytów, żeby nie było, że tak cudownie między nimi ;) Ja za to siadam do pisania tej obiecanej nowej historii. Muszę wymyślić kilka dodatkowych wątków, ale bądźcie dobrej myśli. Może w przyszłym tygodniu pojawi się prolog. Póki co podaję Wam adres ;)
Komentujcie, pozdrawiam!
sobota, 10 maja 2014
Liebster Award
Ok, wcześniej dostałam nominację od † Lady Dark †, teraz od Bennody więc zbiorę to w jednego posta. Nie mam ogółem pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, ale dziękuję za nominację i postaram się jakoś temu podołać.
Nominacja do Liebster Awardu jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.
Więc pytania od † Lady Dark † :
1. Ulubiony perkusista?
Shannon Leto. Bez dwóch zdań uwielbiam go za tą zwierzęcość na scenie, miałam okazję widzieć go na żywo w akcji i mam do niego jeszcze większy respekt.
2. Jak wygląda Twój codzienny strój do szkoły?
Skończyłam szkołę 5 lat temu. W pracy mam ubranie robocze ;)
3. Często przeklinasz?
Zależy od otoczenia, towarzystwa i sytuacji. Ale lubię sobie czasami taką soczystą urwę rzucić.
4. Czy jesteś od czegoś uzależniona?
Tak, od telefonu i czytania.
5. Ile masz wzrostu?
169 cm.
6. Dlaczego zdecydowałaś się na pisanie bloga?
Żeby znaleźć oderwania od rzeczywistości i przelać to co mi nie dawało spać po nocach.
7. Ulubione perfumy?
Puma Jamaica, Dolce Vita - Dior, Paris Hilton.
8. Jaki jest Twój talizman/talizmany na szczęście?
Kurcze, właściwie to nie mam. Nie rozstaję się z moim pierścionkiem pająkiem i z moją marsową triadą, może to w pewien sposób moje talizmany.
9. Czego najbardziej nie lubisz w ludziach?
Dwulicowości.
10. Wymarzone miejsce na oświadczyny?
Już jestem w sumie po oświadczynach, ale jakbym miała sobie wymarzyć jakieś miejsce? Zachód słońca nad morzem.
11. Bez jakiego kosmetyku nie potrafisz żyć?
Tusz do rzęs.
Pytania od Bennody:
1.Czy pisząc opowiadanie, wzorujesz się na konkretnych wspomnieniach z własnego życia?
Tak po części. Wiele sytuacji i emocji, które opisuję towarzyszą mi w życiu codziennym lub są wspomnieniami.
2.Twój ulubiony cytat to...?
Cholera, ale wymyśliłaś :P Na chwilę obecną przychodzi mi do głowy "Jest jak jest, nie jak powinno być" Indios Bravos. Nic innego na szybko nie wymyślę :P
3.Czego najbardziej się boisz?
Bólu, duchów i pająków.
4.Czym się brzydzisz?
Kłamstwem, zdradą i robactwem.
5.Czym się interesujesz?
Pisaniem, muzyką, fotografią i dobrym filmem.
6.Istnieje miejsce, w którym chciałabyś się teraz znaleźć?
Mhm. Jakieś ciepłe wyspy by się przydały. Nie pogardziłabym też Los Angeles lub Hiszpanią.
7.Inspirowałaś którąś z postaci występujących w Twoim opowiadaniu na kimś, kogo faktycznie znasz?
Tak, głównie sobą, ale też kilkoma innymi osobami z mojego otoczenia. Niektóre ich cechy można znaleźć u moich bohaterów.
8.Kto lub co ma największy wpływ na Twoją twórczość?
Życie i codzienność. Problemy z którymi każdy z nas musi się zmierzyć, wcześniej lub później.
9.Jaka jest Twoja ulubiona płyta?
Nie potrafię wskazać jednej. Jest mnóstwo świetnych wykonawców, których muzykę sobie cenię. Więc wybacz, ale nie odpowiem na to pytanie, bo zwyczajnie nie potrafię.
10.Masz jakieś dziwne nawyki?
Dziwne? Nie jem cebuli i zawsze ją wybieram z potraw. Może być jako dziwne? :P
11.Jak oceniasz swoją twórczość?
Nie mi ją oceniać. Pozostawiam to w rękach czytelników. Jednakże zawsze twierdzę, że mogło być lepiej.
Ja pozwolę sobie nominować tylko kilka blogów, nie udźwignę aż 11.
Więc:
1.http://little-things-from-the-notebook.blogspot.com/
2.http://i-lose-my-mind.blogspot.com/
3.http://our-untraveled-roads.blogspot.com/
4.http://s-o-l-d-i-e-r-s.blogspot.com
5.http://opowiadanialinkinpark2.blogspot.com/
6.http://waiting-for-the-end-to-come.blogspot.com/
Pytania ode mnie:
1.W czym szukasz inspiracji do pisania?
2.Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej / najłatwiej ci się wcielić w jego postać?
3.Jak spędzasz wolny czas poza pisaniem?
4.Film lub książka, która na zawsze zmieniła twój sposób patrzenia na pewne sprawy.
5.Jakiego artystę szanujesz za jego twórczość?
6.Gdybyś mogła kim chciałabyś być chociaż przez jeden dzień?
7.Miejsce, które chcesz odwiedzić chociaż raz przed śmiercią?
8.W jaki sposób radzisz sobie z problemami.
9.Potrafisz powiedzieć komuś prosto w oczy nawet najgorszą prawdę?
10.Wybierz jednego z nieżyjących lub nieistniejących już muzyków/zespołów, które chciałabyś usłyszeć na żywo.
11.Idealna randka?
Niezbyt to wyszukane, ale jest prawie północ, a ja niedawno wróciłam z pracy.
Nowy rozdział powinien pojawić się w okolicach wtorku. Przypominam jednak, że w czwartek pojawił się 18 rozdział.
Pozdrawiam, VampireSoul :)
Nominacja do Liebster Awardu jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.
Więc pytania od † Lady Dark † :
1. Ulubiony perkusista?
Shannon Leto. Bez dwóch zdań uwielbiam go za tą zwierzęcość na scenie, miałam okazję widzieć go na żywo w akcji i mam do niego jeszcze większy respekt.
2. Jak wygląda Twój codzienny strój do szkoły?
Skończyłam szkołę 5 lat temu. W pracy mam ubranie robocze ;)
3. Często przeklinasz?
Zależy od otoczenia, towarzystwa i sytuacji. Ale lubię sobie czasami taką soczystą urwę rzucić.
4. Czy jesteś od czegoś uzależniona?
Tak, od telefonu i czytania.
5. Ile masz wzrostu?
169 cm.
6. Dlaczego zdecydowałaś się na pisanie bloga?
Żeby znaleźć oderwania od rzeczywistości i przelać to co mi nie dawało spać po nocach.
7. Ulubione perfumy?
Puma Jamaica, Dolce Vita - Dior, Paris Hilton.
8. Jaki jest Twój talizman/talizmany na szczęście?
Kurcze, właściwie to nie mam. Nie rozstaję się z moim pierścionkiem pająkiem i z moją marsową triadą, może to w pewien sposób moje talizmany.
9. Czego najbardziej nie lubisz w ludziach?
Dwulicowości.
10. Wymarzone miejsce na oświadczyny?
Już jestem w sumie po oświadczynach, ale jakbym miała sobie wymarzyć jakieś miejsce? Zachód słońca nad morzem.
11. Bez jakiego kosmetyku nie potrafisz żyć?
Tusz do rzęs.
Pytania od Bennody:
1.Czy pisząc opowiadanie, wzorujesz się na konkretnych wspomnieniach z własnego życia?
Tak po części. Wiele sytuacji i emocji, które opisuję towarzyszą mi w życiu codziennym lub są wspomnieniami.
2.Twój ulubiony cytat to...?
Cholera, ale wymyśliłaś :P Na chwilę obecną przychodzi mi do głowy "Jest jak jest, nie jak powinno być" Indios Bravos. Nic innego na szybko nie wymyślę :P
3.Czego najbardziej się boisz?
Bólu, duchów i pająków.
4.Czym się brzydzisz?
Kłamstwem, zdradą i robactwem.
5.Czym się interesujesz?
Pisaniem, muzyką, fotografią i dobrym filmem.
6.Istnieje miejsce, w którym chciałabyś się teraz znaleźć?
Mhm. Jakieś ciepłe wyspy by się przydały. Nie pogardziłabym też Los Angeles lub Hiszpanią.
7.Inspirowałaś którąś z postaci występujących w Twoim opowiadaniu na kimś, kogo faktycznie znasz?
Tak, głównie sobą, ale też kilkoma innymi osobami z mojego otoczenia. Niektóre ich cechy można znaleźć u moich bohaterów.
8.Kto lub co ma największy wpływ na Twoją twórczość?
Życie i codzienność. Problemy z którymi każdy z nas musi się zmierzyć, wcześniej lub później.
9.Jaka jest Twoja ulubiona płyta?
Nie potrafię wskazać jednej. Jest mnóstwo świetnych wykonawców, których muzykę sobie cenię. Więc wybacz, ale nie odpowiem na to pytanie, bo zwyczajnie nie potrafię.
10.Masz jakieś dziwne nawyki?
Dziwne? Nie jem cebuli i zawsze ją wybieram z potraw. Może być jako dziwne? :P
11.Jak oceniasz swoją twórczość?
Nie mi ją oceniać. Pozostawiam to w rękach czytelników. Jednakże zawsze twierdzę, że mogło być lepiej.
Ja pozwolę sobie nominować tylko kilka blogów, nie udźwignę aż 11.
Więc:
1.http://little-things-from-the-notebook.blogspot.com/
2.http://i-lose-my-mind.blogspot.com/
3.http://our-untraveled-roads.blogspot.com/
4.http://s-o-l-d-i-e-r-s.blogspot.com
5.http://opowiadanialinkinpark2.blogspot.com/
6.http://waiting-for-the-end-to-come.blogspot.com/
Pytania ode mnie:
1.W czym szukasz inspiracji do pisania?
2.Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej / najłatwiej ci się wcielić w jego postać?
3.Jak spędzasz wolny czas poza pisaniem?
4.Film lub książka, która na zawsze zmieniła twój sposób patrzenia na pewne sprawy.
5.Jakiego artystę szanujesz za jego twórczość?
6.Gdybyś mogła kim chciałabyś być chociaż przez jeden dzień?
7.Miejsce, które chcesz odwiedzić chociaż raz przed śmiercią?
8.W jaki sposób radzisz sobie z problemami.
9.Potrafisz powiedzieć komuś prosto w oczy nawet najgorszą prawdę?
10.Wybierz jednego z nieżyjących lub nieistniejących już muzyków/zespołów, które chciałabyś usłyszeć na żywo.
11.Idealna randka?
Niezbyt to wyszukane, ale jest prawie północ, a ja niedawno wróciłam z pracy.
Nowy rozdział powinien pojawić się w okolicach wtorku. Przypominam jednak, że w czwartek pojawił się 18 rozdział.
Pozdrawiam, VampireSoul :)
czwartek, 8 maja 2014
18. Some people have to be permanently together.
Znajdując się już w Crane, położonym nad Atlantykiem, z lotniska taksówką udali się do miejsca zakwaterowania. Dzięki, nie da się ukryć, licznym znajomościom Chaza, udało im się zająć śliczny apartament w hotelu, który posiadał własną plażę. Plusem było też to, że poza nimi i właścicielami, znajdowało się tam tylko starsze małżeństwo z Niemiec. Spokój i prywatność to to, czego teraz potrzebowali najbardziej. Pogoda na Barbadosie przywitała ich upałem i gorącymi podmuchami powietrza. Nawet mimo wczesnego wieczoru temperatura była wysoka. Dlatego też pierwszą rzeczą jaką zrobili po zameldowaniu było przebranie się, zabranie ręczników i spacer na plażę. Tak, miejsce gdzie mogli być tylko we dwójkę bez zbędnych tłumów okazało się tym czego potrzebowali. Ich prywatnym rajem na ziemi. Błękit oceanu, lekko zaróżowione niebo i słońce chylące się ku horyzontowi. Chester otworzył scyzorykiem wino, które kupili i podał dziewczynie butelkę.
- Zapomnieliśmy kieliszków. - wzruszył ramionami, mrużąc lekko oczy i uśmiechając się leniwie. Usiadł za nią i objął ją w pasie, a ona oparła się plecami o jego nagi tors.
- Pamiętasz jak piliśmy pierwszy raz alkohol?
- Nie zapomnę, bo musiałem cię prawie nieść do domu. Wypiłaś pół butelki piwa na starym placu zabaw w parku i nie wiedziałaś jak się nazywasz. - parsknął śmiechem.
- Miałam jedenaście lat Chazy. A podkradanie alkoholu twojemu dziadkowi było jednym z najgłupszych pomysłów na jakie się zgodziłam.
- Oj tam, przesadzasz. Fajnie było.
- Tak, szczególnie później, gdy paliliśmy marihuanę na dachu garażu twojego ojca, który o mało nas nie przyłapał, a ja prawie połamałam sobie nogę złażąc stamtąd.
- Noo, przyznam, że to było trochę mniej zabawne. - wciąż cicho chichotał pod nosem.
- Jesteś czarnym charakterem. Ściągnąłeś mnie na złą drogę. - uszczypnęła go w udo.
- I źle ci na niej?
- Ani trochę. - parsknęła i upiła kolejny łyk prosto z butelki. - Dziękuję, że mnie namówiłeś na ten wyjazd. Ślicznie tu.
Pocałował ją w kark.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Myślałaś już gdzie wybierzemy się na nasz miesiąc miodowy?
- To brzmi tak oklepanie. Miesiąc miodowy. Że niby ma być tak słodko? Ale od miodu, aż mdli. Dlaczego nie na przykład miesiąc czekoladowy? I dlaczego akurat miesiąc? Nie można mówić o czekoladowym życiu? - zamyśliła się, patrząc w dal. - Zjadłabym czekoladę.
Chester roześmiał się całym sobą i podparł jedną ręką, by nie runąć na plecy.
- Chyba komuś tu się okres zbliża, co?
Odchyliła głowę na jego bark, wzdychając.
- Nooo...
- Myszko możemy to nazywać jak nam się podoba. To nasze życie. Może być czekoladowe, budyniowe, cukierkowe i jakie tylko sobie wymyślisz. Pod warunkiem, że dodamy do niego odrobinę papryczki chilli i garstkę soli, dla równowagi.
- Pasuje.
- A czekoladę dostaniesz jak wrócimy do hotelu. I truskawki. Może być?
- Mówiłam ci już, że cię kocham? Truskawki brzmią bosko. - uśmiechnęła się szeroko, odwracając głowę w jego stronę.
- Masz ochotę popływać? Woda pewnie jest ciepła.
Kiwnęła głową i dzięki jego pomocy, wstała. Zrzuciła z siebie krótką zieloną sukienkę i położyła na ręczniku. Została w dwuczęściowym stroju, w delikatny wzór brązowej panterki. Chester widząc ją na tle zachodzącego słońca, z wiatrem tańczącym w jej włosach, wiedział, że zapamięta ten widok do końca życia. Podał jej dłoń i pociągnął w stronę brzegu. Gdy fala obmyła im stopy i łydki dziewczyna pisnęła i zrobiła trzy kroki w tył.
- Zimna! - zgromiła go wzrokiem, ignorując rozbawienie na jego twarzy i to, że stał już po kolana w wodzie.
- Nie marudź, jest świetna. No chodź.
Pokręciła przecząco głową.
- Mel, chodź. - nachylił się, nabierając trochę wody w złączone dłonie i uśmiechnął się groźnie. Spojrzała na niego nieufnie.
- Nawet nie myśl o tym, o czym teraz myślisz Chester, albo dzisiaj śpisz sam.
- No to nie daj się prosić. Chodź, wejdziemy powolutku razem, dobrze?
Skinęła głową i pozwoliła się objąć i powoli prowadzić. Gdy woda sięgała im do ud, poczuła szarpnięcie i po chwili zanurkowała pod wodą. Wnurzyła się, krztusząc i łapiąc spazmatycznie powietrze.
- Bennington! Jesteś martwy! Jak cię tylko dorwę w swoje ręce, to urwę ci to co nie odrasta!
Mężczyzna stał w bezpiecznej odległości, zaśmiewając się do łez. Jedną ręką trzymał się za brzuch, drugą zaś złapał się za kroczę.
- Myślę, że możesz mieć z tego jeszcze pożytek. Nie pozbawiaj mnie moich klejnotów. - wyjąkał między kolejnymi wybuchami śmiechu. Fuknęła cicho i zawracając na pięcie, ruszyła w kierunku brzegu.
- Melody, no przepraszam!
Wciąż nie reagowała. Złapała sukienkę, zarzucając ją na mokre ciało i skierowała się w stronę hotelu. Ruszył za nią, zbierając po drodze ręczniki i butelkę.
- Kochanie przepraszam. - na ustach wciąż miał niepoprawnie szeroki uśmiech. Wchodząc do głównego holu, pomachał ręką właścicielce i w dalszym ciągu podążał dwa kroki za dziewczyną. Weszła do pokoju i trzasnęła mu drzwiami przed nosem. Parsknął cicho i zapukał delikatnie. Usłyszał tylko kolejny trzask drzwi, pewnie od łazienki. Pokręcił rozbawiony głową i zszedł na dół. Po kolejnych dziesięciu minutach znów stanął pod pokojem numer sześć i stuknął trzy razy w drzwi.
- Meeeeloooodyyy. - rzucił śpiewnie. Cisza.
- Meeel, kochanie mam czekoladę i truskawki. - wyszczerzył się, słysząc odgłos przekręcanego zamka, by zaraz zrobić pełną skruchy minę, gdy stanęła w progu, odbierając od niego miseczkę ze świeżymi owocami.
- Może na zgodę skorzystamy z jacuzzi? Tam woda jest ciepła i obiecuję, że będę grzeczny.
- I tak śpisz dzisiaj sam. - mruknęła, odwracając się do niego plecami i wchodząc do apartamentu.
- Taa, jasne. - szepnął cicho pod nosem, tak by nie słyszała i uniósł do góry kącik ust.
~*~
Spędzili te trzy dni relaksując się, kochając na plaży, odpoczywając, całując i po prostu będąc razem. Tego im było trzeba w tym ciągłym biegu i stresie organizacyjnym. Odnaleźli radość w swojej obecności i nic więcej poza tym nie było ważne. Świeże owoce, plaża, ocean, zapach bryzy i szum palm. Mogliby tam zostać na zawsze, ale pora wracać do rzeczywistości. Jedyne czego byli pewni to, że nie ważne co los im rzuci pod nogi, razem przeskoczą każdą przeszkodę.
Po powrocie do lekko zachmurzonego Miasta Aniołów, zastali kilkanaście nieodebranych połączeń. Chyba nikt tak do końca nie wierzył, że nie wezmą ze sobą telefonów. Mel zajęła się bagażami, a Chester oddzwonił do Mike'a. Po chwili usłyszał płacz dziecka i zmęczony głos przyjaciela.
- Nie chciej dzieci. To nic więcej jak płacz, kupa, bezsenność i jeszcze więcej kupy. Wspominałem o bezsenności?
- Widzę, że już masz dość tatusiowania. - zaśmiał się ironicznie.
- Nie! Otis jest cudowny. Po prostu jestem wykończony. Nie pamiętam kiedy przespałem całą noc. Nawet gram mu kołysanki, ale to nic nie daje.
- Może puść mu którąś z naszych płyt.
- Zwariowałeś.
Parsknął śmiechem.
- Takie uroki rodzicielstwa, panie Shinoda. Doceń bardziej swoich rodziców, bo teraz wiesz co mieli z tobą.
- Dobra, dobra, nie baw się w mędrca. Ty lepiej mów jak tam Barbados.
- Cu - do - wnie! Tego potrzebowaliśmy, bez dwóch zdań. Teraz musimy ruszyć pełną parą z resztą przygotowań.
- My za to planujemy chrzciny za trzy tygodnie. Pamiętasz, że masz odegrać w tym dość ważną rolę?
- Nie rób ze mnie idioty. Jasne, że pamiętam.
- Zdzwonimy się, lecę wykąpać Otisa. Do później!
Pokręcił lekko głową, rozbawiony i ruszył do sypialni by pomóc Mel. A może i trochę jej poprzeszkadzać.
_____
Ok. Jest kolejny. Wybaczcie, że nie rozpisywałam się z tym Barbadosem, ale nie chciałam robić z tego masła maślanego, ruszcie główkami i wyobraźcie sobie co mogli tam robić. ;)
Tak poza tym, mam dla Was dobrą (chyba...) wiadomość. Otóż, zaczęłam pisać kolejne opowiadanie! Też o tematyce LP. Mam póki co prolog, rozdział pierwszy i kawałek drugiego. Póki nie skończę z tym opowiadaniem i nie będę miała napisanych przynajmniej 6 rozdziałów w tym nowym, to nie będę publikowała. Ale mam dużo pomysłów i czekam tylko, aż od przyszłego tygodnia zacznę poranną zmianę i będę miała czas żeby pisać. Więc bądźcie cierpliwe :)
Pozdrawiam, komentujcie!
- Zapomnieliśmy kieliszków. - wzruszył ramionami, mrużąc lekko oczy i uśmiechając się leniwie. Usiadł za nią i objął ją w pasie, a ona oparła się plecami o jego nagi tors.
- Pamiętasz jak piliśmy pierwszy raz alkohol?
- Nie zapomnę, bo musiałem cię prawie nieść do domu. Wypiłaś pół butelki piwa na starym placu zabaw w parku i nie wiedziałaś jak się nazywasz. - parsknął śmiechem.
- Miałam jedenaście lat Chazy. A podkradanie alkoholu twojemu dziadkowi było jednym z najgłupszych pomysłów na jakie się zgodziłam.
- Oj tam, przesadzasz. Fajnie było.
- Tak, szczególnie później, gdy paliliśmy marihuanę na dachu garażu twojego ojca, który o mało nas nie przyłapał, a ja prawie połamałam sobie nogę złażąc stamtąd.
- Noo, przyznam, że to było trochę mniej zabawne. - wciąż cicho chichotał pod nosem.
- Jesteś czarnym charakterem. Ściągnąłeś mnie na złą drogę. - uszczypnęła go w udo.
- I źle ci na niej?
- Ani trochę. - parsknęła i upiła kolejny łyk prosto z butelki. - Dziękuję, że mnie namówiłeś na ten wyjazd. Ślicznie tu.
Pocałował ją w kark.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Myślałaś już gdzie wybierzemy się na nasz miesiąc miodowy?
- To brzmi tak oklepanie. Miesiąc miodowy. Że niby ma być tak słodko? Ale od miodu, aż mdli. Dlaczego nie na przykład miesiąc czekoladowy? I dlaczego akurat miesiąc? Nie można mówić o czekoladowym życiu? - zamyśliła się, patrząc w dal. - Zjadłabym czekoladę.
Chester roześmiał się całym sobą i podparł jedną ręką, by nie runąć na plecy.
- Chyba komuś tu się okres zbliża, co?
Odchyliła głowę na jego bark, wzdychając.
- Nooo...
- Myszko możemy to nazywać jak nam się podoba. To nasze życie. Może być czekoladowe, budyniowe, cukierkowe i jakie tylko sobie wymyślisz. Pod warunkiem, że dodamy do niego odrobinę papryczki chilli i garstkę soli, dla równowagi.
- Pasuje.
- A czekoladę dostaniesz jak wrócimy do hotelu. I truskawki. Może być?
- Mówiłam ci już, że cię kocham? Truskawki brzmią bosko. - uśmiechnęła się szeroko, odwracając głowę w jego stronę.
- Masz ochotę popływać? Woda pewnie jest ciepła.
Kiwnęła głową i dzięki jego pomocy, wstała. Zrzuciła z siebie krótką zieloną sukienkę i położyła na ręczniku. Została w dwuczęściowym stroju, w delikatny wzór brązowej panterki. Chester widząc ją na tle zachodzącego słońca, z wiatrem tańczącym w jej włosach, wiedział, że zapamięta ten widok do końca życia. Podał jej dłoń i pociągnął w stronę brzegu. Gdy fala obmyła im stopy i łydki dziewczyna pisnęła i zrobiła trzy kroki w tył.
- Zimna! - zgromiła go wzrokiem, ignorując rozbawienie na jego twarzy i to, że stał już po kolana w wodzie.
- Nie marudź, jest świetna. No chodź.
Pokręciła przecząco głową.
- Mel, chodź. - nachylił się, nabierając trochę wody w złączone dłonie i uśmiechnął się groźnie. Spojrzała na niego nieufnie.
- Nawet nie myśl o tym, o czym teraz myślisz Chester, albo dzisiaj śpisz sam.
- No to nie daj się prosić. Chodź, wejdziemy powolutku razem, dobrze?
Skinęła głową i pozwoliła się objąć i powoli prowadzić. Gdy woda sięgała im do ud, poczuła szarpnięcie i po chwili zanurkowała pod wodą. Wnurzyła się, krztusząc i łapiąc spazmatycznie powietrze.
- Bennington! Jesteś martwy! Jak cię tylko dorwę w swoje ręce, to urwę ci to co nie odrasta!
Mężczyzna stał w bezpiecznej odległości, zaśmiewając się do łez. Jedną ręką trzymał się za brzuch, drugą zaś złapał się za kroczę.
- Myślę, że możesz mieć z tego jeszcze pożytek. Nie pozbawiaj mnie moich klejnotów. - wyjąkał między kolejnymi wybuchami śmiechu. Fuknęła cicho i zawracając na pięcie, ruszyła w kierunku brzegu.
- Melody, no przepraszam!
Wciąż nie reagowała. Złapała sukienkę, zarzucając ją na mokre ciało i skierowała się w stronę hotelu. Ruszył za nią, zbierając po drodze ręczniki i butelkę.
- Kochanie przepraszam. - na ustach wciąż miał niepoprawnie szeroki uśmiech. Wchodząc do głównego holu, pomachał ręką właścicielce i w dalszym ciągu podążał dwa kroki za dziewczyną. Weszła do pokoju i trzasnęła mu drzwiami przed nosem. Parsknął cicho i zapukał delikatnie. Usłyszał tylko kolejny trzask drzwi, pewnie od łazienki. Pokręcił rozbawiony głową i zszedł na dół. Po kolejnych dziesięciu minutach znów stanął pod pokojem numer sześć i stuknął trzy razy w drzwi.
- Meeeeloooodyyy. - rzucił śpiewnie. Cisza.
- Meeel, kochanie mam czekoladę i truskawki. - wyszczerzył się, słysząc odgłos przekręcanego zamka, by zaraz zrobić pełną skruchy minę, gdy stanęła w progu, odbierając od niego miseczkę ze świeżymi owocami.
- Może na zgodę skorzystamy z jacuzzi? Tam woda jest ciepła i obiecuję, że będę grzeczny.
- I tak śpisz dzisiaj sam. - mruknęła, odwracając się do niego plecami i wchodząc do apartamentu.
- Taa, jasne. - szepnął cicho pod nosem, tak by nie słyszała i uniósł do góry kącik ust.
~*~
Spędzili te trzy dni relaksując się, kochając na plaży, odpoczywając, całując i po prostu będąc razem. Tego im było trzeba w tym ciągłym biegu i stresie organizacyjnym. Odnaleźli radość w swojej obecności i nic więcej poza tym nie było ważne. Świeże owoce, plaża, ocean, zapach bryzy i szum palm. Mogliby tam zostać na zawsze, ale pora wracać do rzeczywistości. Jedyne czego byli pewni to, że nie ważne co los im rzuci pod nogi, razem przeskoczą każdą przeszkodę.
Po powrocie do lekko zachmurzonego Miasta Aniołów, zastali kilkanaście nieodebranych połączeń. Chyba nikt tak do końca nie wierzył, że nie wezmą ze sobą telefonów. Mel zajęła się bagażami, a Chester oddzwonił do Mike'a. Po chwili usłyszał płacz dziecka i zmęczony głos przyjaciela.
- Nie chciej dzieci. To nic więcej jak płacz, kupa, bezsenność i jeszcze więcej kupy. Wspominałem o bezsenności?
- Widzę, że już masz dość tatusiowania. - zaśmiał się ironicznie.
- Nie! Otis jest cudowny. Po prostu jestem wykończony. Nie pamiętam kiedy przespałem całą noc. Nawet gram mu kołysanki, ale to nic nie daje.
- Może puść mu którąś z naszych płyt.
- Zwariowałeś.
Parsknął śmiechem.
- Takie uroki rodzicielstwa, panie Shinoda. Doceń bardziej swoich rodziców, bo teraz wiesz co mieli z tobą.
- Dobra, dobra, nie baw się w mędrca. Ty lepiej mów jak tam Barbados.
- Cu - do - wnie! Tego potrzebowaliśmy, bez dwóch zdań. Teraz musimy ruszyć pełną parą z resztą przygotowań.
- My za to planujemy chrzciny za trzy tygodnie. Pamiętasz, że masz odegrać w tym dość ważną rolę?
- Nie rób ze mnie idioty. Jasne, że pamiętam.
- Zdzwonimy się, lecę wykąpać Otisa. Do później!
Pokręcił lekko głową, rozbawiony i ruszył do sypialni by pomóc Mel. A może i trochę jej poprzeszkadzać.
_____
Ok. Jest kolejny. Wybaczcie, że nie rozpisywałam się z tym Barbadosem, ale nie chciałam robić z tego masła maślanego, ruszcie główkami i wyobraźcie sobie co mogli tam robić. ;)
Tak poza tym, mam dla Was dobrą (chyba...) wiadomość. Otóż, zaczęłam pisać kolejne opowiadanie! Też o tematyce LP. Mam póki co prolog, rozdział pierwszy i kawałek drugiego. Póki nie skończę z tym opowiadaniem i nie będę miała napisanych przynajmniej 6 rozdziałów w tym nowym, to nie będę publikowała. Ale mam dużo pomysłów i czekam tylko, aż od przyszłego tygodnia zacznę poranną zmianę i będę miała czas żeby pisać. Więc bądźcie cierpliwe :)
Pozdrawiam, komentujcie!
sobota, 3 maja 2014
17. Let your spirit fly where we are one, just for a little fun.
Godzinę później siedzieli razem na korytarzu, pijąc okropną kawę z automatu. Chester obdzwonił chłopaków z zespołu i obiecał, że da im znać jak będzie już po wszystkim, żeby nie robili niepotrzebnego tłumu. Pokręcił się na niewygodnym, plastikowym krzesełku i przymknął oczy, opierając głowę o ścianę. Melody spacerowała powoli wzdłuż korytarza. Liczył w myślach jej kroki. Raz, dwa, trzy, cztery... Doliczył do sześćdziesięciu trzech, gdy opadła na krzesełko obok niego. Sapnęła cicho i zaczęła wystukiwać stopami jakiś rytm.
- Długo to będzie trwało? Nie znoszę tak czekać.
- Mel, cierpliwości.
- Nie lubię. - mruknęła jak mała dziewczynka.
Roześmiał się cicho i dopił kawę do końca.
- Poczytaj sobie jakieś ulotki, czy coś.
- Taa, o tym jak pielęgnować ciążę, czy przewijać niemowlę?
- Przyda ci się na przyszłość. Chyba urodzisz mi kiedyś słodkiego bobaska, co?
- Oszalałeś. Sam sobie rodź.
- Czyli, że co? Nie chcesz mieć dzieci? - zerknął na nią zaciekawiony. Na końcu korytarza, rozległ się głośny płacz dziecka, skrzywiła się mimowolnie.
- Chcę, ale jakoś myślenie o tym w takim miejscu mnie nie nastraja.
- Wrócimy do tej rozmowy. - wytknął jej język.
Zamilkli na kilka minut. Melody skupiła spojrzenie na białej plamce, na środku błękitnej ściany. Po chwili warknęła zirytowana.
- Zwariuję tu.
Drzwi sali obok otworzyły się i wyszedł z nich lekarz, a zaraz za nim blady Mike z wyraźnym szokiem w oczach. Chester zerwał się na równe nogi i złapał go za ramiona.
- Mike? Mike, wszystko gra? - potrząsnął nim lekko. Na twarzy rapera zaczął się kształtować ogromny uśmiech.
- Mam syna. Urodził mi się syn. - przytulił go mocno, śmiejąc się radośnie.
- Gratuluję!
Obok stanęła Melody i położyła mu dłoń na ramieniu, uśmiechając się szeroko.
- Mogę zobaczyć mojego chrześniaka?
- Zawołają mnie jak już będzie gotowy. Żebyś ty słyszał ten wrzask. Jest lepszy od ciebie. Jak podrośnie to wykopię cię z zespołu.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Dziewczyna wyjęła swojemu narzeczonemu telefon z kieszeni spodni i odeszła na bok, by do wszystkich zadzwonić. Dwadzieścia minut później odwiedzili wykończoną, ale szczęśliwą Annę, z małym zawiniątkiem przy piersi. Podała dziecko ostrożnie swojemu mężowi i uśmiechnęła z wdzięcznością. Mike delikatnie ułożył sobie małego na rękach, podtrzymując mu główkę dłonią. Chłopczyk miał jasną cerę, wciąż lekko zaróżowioną i ogromne, ciemne oczy, które odpowiednią barwę miały nabrać dopiero za jakiś czas. Patrzył uważnie, zaciekawiony na swojego tatę, uśmiechając się słodko i wkładając piąstkę do ust. Shinoda pociągnął nosem, starając się opanować wzruszenie.
- Otis. Witaj na świecie synku. - szepnął cicho i pocałował go w czoło.
Chester i Melody, zostawili świeżo upieczonych rodziców i wrócili do domu na noc. Obiecali wrócić razem z resztą ekipy rano, gdy pierwsze emocje opadną.
Leżąc już w łóżku, mężczyzna wznowił wcześniejszą rozmowę.
- Więc czemu masz tak negatywne podejście do ciąży?
- Czemu negatywne? Po prostu nie umiem sobie wyobrazić jak okropny to musi być ból, wypchnąć z siebie coś tak dużego. - gestykulowała żywo. - Ty przy tym za dużo do roboty nie masz. To ja później jestem ograniczoną słonicą przez dziewięć miesięcy i to ja muszę później przeżywać torturę.
- To mam rozumieć, że chcesz mieć dzieci czy nie? - westchnął ciężko, zaplatając ręce pod głową.
- Oczywiście, że chcę. Tylko nie sądzisz, że to się dzieje trochę za szybko?
- Mel, zaraz nam stuknie trzydziestka. To jest odpowiedni moment. Co innego gdybyśmy znali się od wczoraj, ale przecież tak nie jest.
- Co żeś się tak uczepił nagle? Zazdrościsz im, czy o co ci chodzi? - burknęła zirytowana.
- Skarbie po prostu chcę stworzyć z tobą rodzinę. Nie mówię przecież, że już rozbieraj się, zrobimy sobie dzieciaka, a ja sobie później pojadę w trasę i zostawię cię z tym samą. Chcę wiedzieć jakie masz do tego podejście. Jeśli nie chcesz rodzić, możemy się zastanowić nad adopcją. Po prostu warto to przemyśleć i porozmawiać.
- Chazy, póki co mamy na głowie ślub. Zostało nam półtora miesiąca, a jeszcze z wieloma sprawami jesteśmy w kropce. Wciąż nie dostałam odpowiedzi od kilku osób i czekam cały czas na telefon z kwiaciarni. Załatwiłeś chociaż salę?
- Melody uspokój się. - złapał ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Położyła głowę na jego piersi, obejmując go w pasie. - Nie możesz podchodzić do wszystkiego z takimi nerwami. Na wszystko jest czas. Sala jest zamówiona, tak samo jak zespół i katering. Zwolnij trochę. To ma być szczęśliwy dzień, a jak tak dalej pójdzie to dostaniesz zawału. - pocałował ją w czubek głowy, gładząc delikatnie po plecach. - Może zrobimy sobie trzy dni wolnego, hm? Polecimy na Karaiby? Plaża, ocean, drinki. Wrócimy we wtorek wieczorem.
- Kusisz, ale nie wiem czy dostanę wolne.
- Przecież poradzą sobie w redakcji przez dwa dni. - żachnął się. - Zresztą możesz edytować teksty na laptopie. Albo powiesz, że jesteś chora i musisz zostać w domu, a tak naprawdę znikniemy dla całego świata. Dobrze ci to zrobi kotku. A kilka spraw związanych z weselem możemy przecież powierzyć Robowi, czy Joe. Zgadzasz się?
- Nie potrafię odmówić. Karaiby są zbyt kuszące. - uśmiechnęła się rozmarzona.
Wstał z łóżka i przeszedł boso do pokoju obok, by zaraz wrócić z laptopem. Zarezerwował dwa bilety na jutrzejszy popołudniowy lot na Barbados. Chwila odpoczynku od zgiełku miasta i życia w biegu przez ostatnie kilka tygodni, jak najbardziej im się należy. Rano Melody zadzwoniła do swojego szefa, informując, że jutro i pojutrze nie pojawi się w redakcji. Mimo iż nie było mu to na rękę, zgodził się. Udali się do szpitala, wcześniej kupując w kwiaciarni kolorowe tulipany dla Anny i balona w kształcie niebieskiego jednorożca, na widok którego Mike komicznie przewrócił oczami. W sali, do której została przeniesiona Ann, było już kilka osób, a pielęgniarki dostawiły stolik pod oknem, gdzie stało już kilka bukietów. Chester przywiązał balon do poręczy łóżka, a ten delikatnie falował pod sufitem. Otis spał obok mamy, zawinięty w fioletowy kocyk w księżyce. Na brzegu łóżka, jakby pilnując by mały nie spadł, siedział Mike z tym idiotycznym uśmiechem szczęśliwego człowieka. Wszyscy w pomieszczeniu zresztą obserwowali niemowlę z wyraźnym rozczuleniem na twarzy. W okolicach godziny jedenastej, Chester z Melody udali się do domu by spakować się na podróż. Gdy poinformowali przyjaciół, że znikają z LA, dokładnie na Karaiby na trzy dni, wszyscy wydali zgodny pomruk zazdrości. Para tuż przed wyjściem z domu zostawiła telefony na stole. Nikt nie miał prawa im przeszkadzać w trakcie tego krótkiego urlopu, a najlepszym sposobem na to, było po prostu nie zabierać komórek ze sobą. Czekając na lotnisku na odprawę, uśmiechali się do siebie delikatnie. Wsiadając do samolotu, Chaz pocałował kobietę w usta.
- Gotowa?
- Z tobą zawsze.
_____
Wiem. Flaki z olejem. Kompletna nuda, brak akcji. Jestem totalnie niezadowolona z tego rozdziału. Przepraszam, że publikuję coś takiego.
- Długo to będzie trwało? Nie znoszę tak czekać.
- Mel, cierpliwości.
- Nie lubię. - mruknęła jak mała dziewczynka.
Roześmiał się cicho i dopił kawę do końca.
- Poczytaj sobie jakieś ulotki, czy coś.
- Taa, o tym jak pielęgnować ciążę, czy przewijać niemowlę?
- Przyda ci się na przyszłość. Chyba urodzisz mi kiedyś słodkiego bobaska, co?
- Oszalałeś. Sam sobie rodź.
- Czyli, że co? Nie chcesz mieć dzieci? - zerknął na nią zaciekawiony. Na końcu korytarza, rozległ się głośny płacz dziecka, skrzywiła się mimowolnie.
- Chcę, ale jakoś myślenie o tym w takim miejscu mnie nie nastraja.
- Wrócimy do tej rozmowy. - wytknął jej język.
Zamilkli na kilka minut. Melody skupiła spojrzenie na białej plamce, na środku błękitnej ściany. Po chwili warknęła zirytowana.
- Zwariuję tu.
Drzwi sali obok otworzyły się i wyszedł z nich lekarz, a zaraz za nim blady Mike z wyraźnym szokiem w oczach. Chester zerwał się na równe nogi i złapał go za ramiona.
- Mike? Mike, wszystko gra? - potrząsnął nim lekko. Na twarzy rapera zaczął się kształtować ogromny uśmiech.
- Mam syna. Urodził mi się syn. - przytulił go mocno, śmiejąc się radośnie.
- Gratuluję!
Obok stanęła Melody i położyła mu dłoń na ramieniu, uśmiechając się szeroko.
- Mogę zobaczyć mojego chrześniaka?
- Zawołają mnie jak już będzie gotowy. Żebyś ty słyszał ten wrzask. Jest lepszy od ciebie. Jak podrośnie to wykopię cię z zespołu.
Cała trójka wybuchnęła śmiechem. Dziewczyna wyjęła swojemu narzeczonemu telefon z kieszeni spodni i odeszła na bok, by do wszystkich zadzwonić. Dwadzieścia minut później odwiedzili wykończoną, ale szczęśliwą Annę, z małym zawiniątkiem przy piersi. Podała dziecko ostrożnie swojemu mężowi i uśmiechnęła z wdzięcznością. Mike delikatnie ułożył sobie małego na rękach, podtrzymując mu główkę dłonią. Chłopczyk miał jasną cerę, wciąż lekko zaróżowioną i ogromne, ciemne oczy, które odpowiednią barwę miały nabrać dopiero za jakiś czas. Patrzył uważnie, zaciekawiony na swojego tatę, uśmiechając się słodko i wkładając piąstkę do ust. Shinoda pociągnął nosem, starając się opanować wzruszenie.
- Otis. Witaj na świecie synku. - szepnął cicho i pocałował go w czoło.
Chester i Melody, zostawili świeżo upieczonych rodziców i wrócili do domu na noc. Obiecali wrócić razem z resztą ekipy rano, gdy pierwsze emocje opadną.
Leżąc już w łóżku, mężczyzna wznowił wcześniejszą rozmowę.
- Więc czemu masz tak negatywne podejście do ciąży?
- Czemu negatywne? Po prostu nie umiem sobie wyobrazić jak okropny to musi być ból, wypchnąć z siebie coś tak dużego. - gestykulowała żywo. - Ty przy tym za dużo do roboty nie masz. To ja później jestem ograniczoną słonicą przez dziewięć miesięcy i to ja muszę później przeżywać torturę.
- To mam rozumieć, że chcesz mieć dzieci czy nie? - westchnął ciężko, zaplatając ręce pod głową.
- Oczywiście, że chcę. Tylko nie sądzisz, że to się dzieje trochę za szybko?
- Mel, zaraz nam stuknie trzydziestka. To jest odpowiedni moment. Co innego gdybyśmy znali się od wczoraj, ale przecież tak nie jest.
- Co żeś się tak uczepił nagle? Zazdrościsz im, czy o co ci chodzi? - burknęła zirytowana.
- Skarbie po prostu chcę stworzyć z tobą rodzinę. Nie mówię przecież, że już rozbieraj się, zrobimy sobie dzieciaka, a ja sobie później pojadę w trasę i zostawię cię z tym samą. Chcę wiedzieć jakie masz do tego podejście. Jeśli nie chcesz rodzić, możemy się zastanowić nad adopcją. Po prostu warto to przemyśleć i porozmawiać.
- Chazy, póki co mamy na głowie ślub. Zostało nam półtora miesiąca, a jeszcze z wieloma sprawami jesteśmy w kropce. Wciąż nie dostałam odpowiedzi od kilku osób i czekam cały czas na telefon z kwiaciarni. Załatwiłeś chociaż salę?
- Melody uspokój się. - złapał ją za dłoń i przyciągnął do siebie. Położyła głowę na jego piersi, obejmując go w pasie. - Nie możesz podchodzić do wszystkiego z takimi nerwami. Na wszystko jest czas. Sala jest zamówiona, tak samo jak zespół i katering. Zwolnij trochę. To ma być szczęśliwy dzień, a jak tak dalej pójdzie to dostaniesz zawału. - pocałował ją w czubek głowy, gładząc delikatnie po plecach. - Może zrobimy sobie trzy dni wolnego, hm? Polecimy na Karaiby? Plaża, ocean, drinki. Wrócimy we wtorek wieczorem.
- Kusisz, ale nie wiem czy dostanę wolne.
- Przecież poradzą sobie w redakcji przez dwa dni. - żachnął się. - Zresztą możesz edytować teksty na laptopie. Albo powiesz, że jesteś chora i musisz zostać w domu, a tak naprawdę znikniemy dla całego świata. Dobrze ci to zrobi kotku. A kilka spraw związanych z weselem możemy przecież powierzyć Robowi, czy Joe. Zgadzasz się?
- Nie potrafię odmówić. Karaiby są zbyt kuszące. - uśmiechnęła się rozmarzona.
Wstał z łóżka i przeszedł boso do pokoju obok, by zaraz wrócić z laptopem. Zarezerwował dwa bilety na jutrzejszy popołudniowy lot na Barbados. Chwila odpoczynku od zgiełku miasta i życia w biegu przez ostatnie kilka tygodni, jak najbardziej im się należy. Rano Melody zadzwoniła do swojego szefa, informując, że jutro i pojutrze nie pojawi się w redakcji. Mimo iż nie było mu to na rękę, zgodził się. Udali się do szpitala, wcześniej kupując w kwiaciarni kolorowe tulipany dla Anny i balona w kształcie niebieskiego jednorożca, na widok którego Mike komicznie przewrócił oczami. W sali, do której została przeniesiona Ann, było już kilka osób, a pielęgniarki dostawiły stolik pod oknem, gdzie stało już kilka bukietów. Chester przywiązał balon do poręczy łóżka, a ten delikatnie falował pod sufitem. Otis spał obok mamy, zawinięty w fioletowy kocyk w księżyce. Na brzegu łóżka, jakby pilnując by mały nie spadł, siedział Mike z tym idiotycznym uśmiechem szczęśliwego człowieka. Wszyscy w pomieszczeniu zresztą obserwowali niemowlę z wyraźnym rozczuleniem na twarzy. W okolicach godziny jedenastej, Chester z Melody udali się do domu by spakować się na podróż. Gdy poinformowali przyjaciół, że znikają z LA, dokładnie na Karaiby na trzy dni, wszyscy wydali zgodny pomruk zazdrości. Para tuż przed wyjściem z domu zostawiła telefony na stole. Nikt nie miał prawa im przeszkadzać w trakcie tego krótkiego urlopu, a najlepszym sposobem na to, było po prostu nie zabierać komórek ze sobą. Czekając na lotnisku na odprawę, uśmiechali się do siebie delikatnie. Wsiadając do samolotu, Chaz pocałował kobietę w usta.
- Gotowa?
- Z tobą zawsze.
_____
Wiem. Flaki z olejem. Kompletna nuda, brak akcji. Jestem totalnie niezadowolona z tego rozdziału. Przepraszam, że publikuję coś takiego.
niedziela, 27 kwietnia 2014
16. You're the only love I've ever known.
- Mike, wyglądam jak kretyn. To serio konieczne? - zza kotary, dobiegł zirytowany głos mężczyzny.
- A co? Chcesz pójść w jeansach i trampkach? Nie marudź, tylko wyłaź.
Zasłona drgnęła i stanął przed nim Chester w dopasowanym, ciemnym garniturze. Patrzył na niego spod byka, z nietęgą miną. Shinoda parsknął śmiechem, widząc jak bardzo jest niezadowolony. Przypominał małego, obrażonego chłopca. Brakowało tylko, aby wydął dolną wargę i tupnął stopą.
- No i co się wściekasz? Świetnie wyglądasz. Powinieneś tak na koncertach występować. Wiesz, ten błękit do ciebie pasuje. - poruszał zabawnie brwiami, wskazując palcem na jego krawat.
- Odwal się. Wyglądam jak sztywniak.
- Wyglądasz tak, jak powinien wyglądać pan młody. - przewrócił oczami. - To najlepsza opcja ze wszystkich, które przymierzałeś. Nie spędzę tu ani chwili dłużej, nie jestem babą. Takie przebieranki, serio mnie nie kręcą. - odchylił głowę do tyłu, siedząc na obszernym fotelu i westchnął głośno. - Ciekawe jak dziewczyny sobie radzą.
- Pewnie mają większy ubaw, ale jeszcze nic nie znalazły. Kobiety. - parsknął cicho śmiechem, jakby to wszystko wyjaśniało. Zignorował przy tym rozgniewane spojrzenie ekspedientki. - Nie zamartwiaj się tak o Annę, zostały jej jeszcze trzy tygodnie do terminu, a ty panikujesz już od dobrego miesiąca. Jak ona z tobą wytrzymuje? - zasunął ciężki materiał, przebierając się z powrotem w swoje ciuchy.
- Zobaczymy jaki ty będziesz mądry, jak będzie miało ci się urodzić dziecko. - mruknął Spike.
Kilka sklepów dalej, Anna siedziała na podobnym fotelu i głaskała się po sporym brzuchu. Uśmiechnęła się lekko, gdy poczuła kopnięcie. Maluchowi zaczynało się nudzić w środku.
- Ann, a ta? - brunetka stanęła na podeście, przeglądając się w kilku lustrach, ustawionych obok siebie.
- Ta też jest piękna, Mel. Tak samo jak trzydzieści pozostałych. Litości, dziewczyno.
- To nie może być po prostu sukienka! - burknęła, oglądając się przez ramię, by ocenić tył długiej sukni. - Nie, to nie to. - warknęła, znikając za parawanem.
- Przypominam tylko, że za pół godziny jesteśmy umówione z chłopakami na lunchu.
- Jeszcze jedna mi została. Może akurat...
I ta ostatnia sukienka, okazała się strzałem w dziesiątkę. Notując wymiary, które należało zmienić, krawcowa obsypywała ją samymi komplementami. Melody uśmiechając się do swojego odbicia, wiedziała, że i Chesterowi się spodoba. Dobrała odpowiedni welon i umawiając się na odbiór za tydzień, kobiety opuściły salon, kierując się w stronę restauracji, gdzie czekali już Mike i Chester. Ten pierwszy od razu doskoczył do żony, pytając czy się dobrze czuje i czy na pewno wszystko w porządku.Trzepnęła go w głowę, błagając by się zamknął.
- Kochanie, nie jestem umierająca. Jeśli zacznę rodzić, to się o tym dowiesz, ok? A teraz daj mi zjeść w spokoju.
Melody pocałowała Chaza w policzek, siadając koło niego i podbierając mu frytkę z talerza, zanim przyszedł kelner.
- Jak poszukiwania? - spytał, splatając ich palce i uścisnął jej dłoń.
- Ona jest straszna! - wtrąciła się Anna. - Największa maruda pod słońcem. A to podobno kobiety w ciąży są nie do wytrzymania.
Brunetka wytknęła jej język.
- Ale sukienka wybrana. Jestem zadowolona... - uśmiechnęła się szeroko.
Mike spojrzał na nią przez ułamek sekundy i odwrócił wzrok. Wciąż był zły, ale starał się chować urazę. Widział, że są ze sobą szczęśliwi, zresztą zawsze byli, ale miał do niej żal za to co się działo z jego przyjacielem. Po wspólnym posiłku, pełnym śmiechu i wzajemnego dokuczania, tak naturalnego w gronie najbliższych przyjaciół, Chester złapał Melody za dłoń i pociągnął do góry.
- Pora na obrączki, gotowa?
Piętnaście minut później stali razem u jubilera, oglądając całą masę różnego rodzaju pierścionków. Po kilku przymiarkach, zdecydowali się na dwa podobne wzory ze złota. Dla niego odrobinę grubsza obrączka bez żadnych zdobień, dla niej węższa, z trzema delikatnymi diamentami. Część organizacyjną mieli dopiero przed sobą, ale przynajmniej problem strojów i biżuterii był z głowy.
Tego samego dnia, kilka godzin później leżeli w łóżku, zajadając słodkie winogrona. Chester opierał się plecami o okucie łóżka, Melody zaś leżała na brzuchu.
- Denerwujesz się tym wszystkim? - spytał, poprawiając poduszkę.
- Nie. Jestem podekscytowana i szczęśliwa. To będzie dla nas wspaniały dzień.
- Musimy zastanowić się nad listą gości. Jak wolisz? Kameralnie, czy jak prawdziwa księżniczka? - musnął ją palcem po czubku nosa.
- Kameralnie. Najchętniej to pojechałabym z tobą gdzieś, na totalne pustkowie i tyle.
- Możemy tak spędzić miesiąc miodowy. Tylko ty, ja, plaża, ocean i nic więcej.
- Mmmm, brzmi cudownie.
- To jesteśmy umówieni. - uśmiechnął się do niej szeroko i nachylił, całując ją lekko w usta. Przechylił się na bok, opierając głowę na ręce wspartej na łokciu, tak że ich oczy spotkały się na jednej wysokości, a ich twarze dzieliło kilka centymetrów.
- Mogę cię o coś spytać? - mruknął, bawiąc się jej włosami.
- Oczywiście.
- Kto był twoim pierwszym facetem?
- Pytasz z kim pierwszym spałam? - upewniła się, patrząc na niego uważnie.
- Mhm.
Parsknęła śmiechem.
- Serio, chcesz wiedzieć?
- Inaczej bym nie pytał.
- Dobrze więc. Pamiętasz Bobby'ego?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę.
- Tego z Grey Daze?! Bobby'ego Benisha?! Żartujesz! - wytrzeszczył oczy. - Przecież on był osiem lat starszy od nas.
- Czepiasz się. - wystawiła mu język.
- Chyba boję się zapytać kiedy.
- Po koncercie u Starego Nicka. Była wtedy impreza na zapleczu. Cóż, nie było to najbardziej romantyczne wydarzenie w moim życiu.
- Pamiętam tą imprezę. Zepsuł ci się wtedy humor i wróciliśmy do mojego mieszkania. Byłem za ciebie odpowiedzialny, a on dobrał ci się do majtek. - skrzywił się, kręcąc lekko głową.
- Stare dzieje. A u ciebie? Kim była twoja wybranka?
- Ciężko ją nazwać wybranką, skoro byłem pijany do tego stopnia, że gdy obudziłem się rano koło niej, to spadłem z krzykiem z łóżka. Nie wiem jakim cudem, byłem w stanie zdjąć spodnie, nie mówiąc o całej reszcie.
Roześmiała się głośno.
- No mów!
- Lisa McGregor. - westchnął cicho.
- Ta kujonka?! Serio? Jakim cudem jej się to udało? Wiem, że się w tobie kochała, ale w życiu bym nie pomyślała, że doszło do czegoś między wami. Sądziłam, że chodziła z kościoła do szkoły i na odwrót.
- Wiesz, że większy okres mojego młodzieńczego buntu, znam tylko z domysłów i opowiadań. - uśmiechnął się smutno. - Musiałem być totalnie naćpany i nawalony, a ona musiała się mnie uczepić na imprezie. Cóż, teraz nie jestem dumny z tego jak ją potraktowałem. Kazałem jej nikomu o tym nie mówić, bo i tak nikt jej nie uwierzy i wyszedłem, zostawiając ją zapłakaną.
- Chester dupek, no tak miałam okazję go poznać kilka razy. Niezbyt przyjemny typ. - tym razem ona go pocałowała, śmiejąc się cicho.
Patrzyli na siebie, uśmiechając się nieśmiało. Ciszę przerwał dźwięk telefonu chłopaka. Niechętnie odebrał, nie patrząc na wyświetlacz, wciąż nie odrywając od niej oczu.
- Halo?
- Chester! Zaczęło się! - spanikowany głos Mike'a postawił go do pionu. Potem nastąpił tylko odgłos przerywanego połączenia.
- Anna zaczęła rodzić. - szepnął.
____
Jest i nowy. Wiem, że krótki, wybaczcie. Tak dla Waszej informacji, dwa dni temu postawiłam ostatnią kropkę w epilogu w moim magicznym zeszycie. Tak więc, oficjalnie historię mam zakończoną. Pozostaje mi ją przepisać.
Enjoy i komentujcie :)
- A co? Chcesz pójść w jeansach i trampkach? Nie marudź, tylko wyłaź.
Zasłona drgnęła i stanął przed nim Chester w dopasowanym, ciemnym garniturze. Patrzył na niego spod byka, z nietęgą miną. Shinoda parsknął śmiechem, widząc jak bardzo jest niezadowolony. Przypominał małego, obrażonego chłopca. Brakowało tylko, aby wydął dolną wargę i tupnął stopą.
- No i co się wściekasz? Świetnie wyglądasz. Powinieneś tak na koncertach występować. Wiesz, ten błękit do ciebie pasuje. - poruszał zabawnie brwiami, wskazując palcem na jego krawat.
- Odwal się. Wyglądam jak sztywniak.
- Wyglądasz tak, jak powinien wyglądać pan młody. - przewrócił oczami. - To najlepsza opcja ze wszystkich, które przymierzałeś. Nie spędzę tu ani chwili dłużej, nie jestem babą. Takie przebieranki, serio mnie nie kręcą. - odchylił głowę do tyłu, siedząc na obszernym fotelu i westchnął głośno. - Ciekawe jak dziewczyny sobie radzą.
- Pewnie mają większy ubaw, ale jeszcze nic nie znalazły. Kobiety. - parsknął cicho śmiechem, jakby to wszystko wyjaśniało. Zignorował przy tym rozgniewane spojrzenie ekspedientki. - Nie zamartwiaj się tak o Annę, zostały jej jeszcze trzy tygodnie do terminu, a ty panikujesz już od dobrego miesiąca. Jak ona z tobą wytrzymuje? - zasunął ciężki materiał, przebierając się z powrotem w swoje ciuchy.
- Zobaczymy jaki ty będziesz mądry, jak będzie miało ci się urodzić dziecko. - mruknął Spike.
Kilka sklepów dalej, Anna siedziała na podobnym fotelu i głaskała się po sporym brzuchu. Uśmiechnęła się lekko, gdy poczuła kopnięcie. Maluchowi zaczynało się nudzić w środku.
- Ann, a ta? - brunetka stanęła na podeście, przeglądając się w kilku lustrach, ustawionych obok siebie.
- Ta też jest piękna, Mel. Tak samo jak trzydzieści pozostałych. Litości, dziewczyno.
- To nie może być po prostu sukienka! - burknęła, oglądając się przez ramię, by ocenić tył długiej sukni. - Nie, to nie to. - warknęła, znikając za parawanem.
- Przypominam tylko, że za pół godziny jesteśmy umówione z chłopakami na lunchu.
- Jeszcze jedna mi została. Może akurat...
I ta ostatnia sukienka, okazała się strzałem w dziesiątkę. Notując wymiary, które należało zmienić, krawcowa obsypywała ją samymi komplementami. Melody uśmiechając się do swojego odbicia, wiedziała, że i Chesterowi się spodoba. Dobrała odpowiedni welon i umawiając się na odbiór za tydzień, kobiety opuściły salon, kierując się w stronę restauracji, gdzie czekali już Mike i Chester. Ten pierwszy od razu doskoczył do żony, pytając czy się dobrze czuje i czy na pewno wszystko w porządku.Trzepnęła go w głowę, błagając by się zamknął.
- Kochanie, nie jestem umierająca. Jeśli zacznę rodzić, to się o tym dowiesz, ok? A teraz daj mi zjeść w spokoju.
Melody pocałowała Chaza w policzek, siadając koło niego i podbierając mu frytkę z talerza, zanim przyszedł kelner.
- Jak poszukiwania? - spytał, splatając ich palce i uścisnął jej dłoń.
- Ona jest straszna! - wtrąciła się Anna. - Największa maruda pod słońcem. A to podobno kobiety w ciąży są nie do wytrzymania.
Brunetka wytknęła jej język.
- Ale sukienka wybrana. Jestem zadowolona... - uśmiechnęła się szeroko.
Mike spojrzał na nią przez ułamek sekundy i odwrócił wzrok. Wciąż był zły, ale starał się chować urazę. Widział, że są ze sobą szczęśliwi, zresztą zawsze byli, ale miał do niej żal za to co się działo z jego przyjacielem. Po wspólnym posiłku, pełnym śmiechu i wzajemnego dokuczania, tak naturalnego w gronie najbliższych przyjaciół, Chester złapał Melody za dłoń i pociągnął do góry.
- Pora na obrączki, gotowa?
Piętnaście minut później stali razem u jubilera, oglądając całą masę różnego rodzaju pierścionków. Po kilku przymiarkach, zdecydowali się na dwa podobne wzory ze złota. Dla niego odrobinę grubsza obrączka bez żadnych zdobień, dla niej węższa, z trzema delikatnymi diamentami. Część organizacyjną mieli dopiero przed sobą, ale przynajmniej problem strojów i biżuterii był z głowy.
Tego samego dnia, kilka godzin później leżeli w łóżku, zajadając słodkie winogrona. Chester opierał się plecami o okucie łóżka, Melody zaś leżała na brzuchu.
- Denerwujesz się tym wszystkim? - spytał, poprawiając poduszkę.
- Nie. Jestem podekscytowana i szczęśliwa. To będzie dla nas wspaniały dzień.
- Musimy zastanowić się nad listą gości. Jak wolisz? Kameralnie, czy jak prawdziwa księżniczka? - musnął ją palcem po czubku nosa.
- Kameralnie. Najchętniej to pojechałabym z tobą gdzieś, na totalne pustkowie i tyle.
- Możemy tak spędzić miesiąc miodowy. Tylko ty, ja, plaża, ocean i nic więcej.
- Mmmm, brzmi cudownie.
- To jesteśmy umówieni. - uśmiechnął się do niej szeroko i nachylił, całując ją lekko w usta. Przechylił się na bok, opierając głowę na ręce wspartej na łokciu, tak że ich oczy spotkały się na jednej wysokości, a ich twarze dzieliło kilka centymetrów.
- Mogę cię o coś spytać? - mruknął, bawiąc się jej włosami.
- Oczywiście.
- Kto był twoim pierwszym facetem?
- Pytasz z kim pierwszym spałam? - upewniła się, patrząc na niego uważnie.
- Mhm.
Parsknęła śmiechem.
- Serio, chcesz wiedzieć?
- Inaczej bym nie pytał.
- Dobrze więc. Pamiętasz Bobby'ego?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę.
- Tego z Grey Daze?! Bobby'ego Benisha?! Żartujesz! - wytrzeszczył oczy. - Przecież on był osiem lat starszy od nas.
- Czepiasz się. - wystawiła mu język.
- Chyba boję się zapytać kiedy.
- Po koncercie u Starego Nicka. Była wtedy impreza na zapleczu. Cóż, nie było to najbardziej romantyczne wydarzenie w moim życiu.
- Pamiętam tą imprezę. Zepsuł ci się wtedy humor i wróciliśmy do mojego mieszkania. Byłem za ciebie odpowiedzialny, a on dobrał ci się do majtek. - skrzywił się, kręcąc lekko głową.
- Stare dzieje. A u ciebie? Kim była twoja wybranka?
- Ciężko ją nazwać wybranką, skoro byłem pijany do tego stopnia, że gdy obudziłem się rano koło niej, to spadłem z krzykiem z łóżka. Nie wiem jakim cudem, byłem w stanie zdjąć spodnie, nie mówiąc o całej reszcie.
Roześmiała się głośno.
- No mów!
- Lisa McGregor. - westchnął cicho.
- Ta kujonka?! Serio? Jakim cudem jej się to udało? Wiem, że się w tobie kochała, ale w życiu bym nie pomyślała, że doszło do czegoś między wami. Sądziłam, że chodziła z kościoła do szkoły i na odwrót.
- Wiesz, że większy okres mojego młodzieńczego buntu, znam tylko z domysłów i opowiadań. - uśmiechnął się smutno. - Musiałem być totalnie naćpany i nawalony, a ona musiała się mnie uczepić na imprezie. Cóż, teraz nie jestem dumny z tego jak ją potraktowałem. Kazałem jej nikomu o tym nie mówić, bo i tak nikt jej nie uwierzy i wyszedłem, zostawiając ją zapłakaną.
- Chester dupek, no tak miałam okazję go poznać kilka razy. Niezbyt przyjemny typ. - tym razem ona go pocałowała, śmiejąc się cicho.
Patrzyli na siebie, uśmiechając się nieśmiało. Ciszę przerwał dźwięk telefonu chłopaka. Niechętnie odebrał, nie patrząc na wyświetlacz, wciąż nie odrywając od niej oczu.
- Halo?
- Chester! Zaczęło się! - spanikowany głos Mike'a postawił go do pionu. Potem nastąpił tylko odgłos przerywanego połączenia.
- Anna zaczęła rodzić. - szepnął.
____
Jest i nowy. Wiem, że krótki, wybaczcie. Tak dla Waszej informacji, dwa dni temu postawiłam ostatnią kropkę w epilogu w moim magicznym zeszycie. Tak więc, oficjalnie historię mam zakończoną. Pozostaje mi ją przepisać.
Enjoy i komentujcie :)
wtorek, 22 kwietnia 2014
15. Ash to ashes, dust to dust.
Obudziła się, czując lekki niepokój. Cyfrowy zegarek po jej stronie łóżka, wskazywał piętnaście po drugiej w nocy. Miejsce obok było puste, przyłożyła dłoń do materaca, a ten okazał się zimny. Chester musiał wstać jakiś czas temu. Podniosła się niechętnie i podrapała po głowie, roztrzepując ręką krótkie włosy. Założyła na siebie koszulę mężczyzny, leżącą na fotelu obok posłania i boso wyszła z sypialni. Na górze panowała niczym niezmącona cisza. Powoli zeszła na dół i zauważyła słaby poblask światła w salonie. Drzwi do ogrodu były otwarte i tam też znalazła chłopaka. Siedział na drewnianym krześle, przy małym ognisku, rozpalonym w kamiennym kręgu. Na jego udach leżało stare pudełko po butach, w którym grzebał jedną ręką, w drugiej trzymając butelkę piwa, z której co chwila pociągał mały łyk. Podeszła na palcach, kładąc mu dłoń na ramieniu. Podskoczył wystraszony i lekko się wzdrygnął. Pudełko z głuchym uderzeniem spadło na trawę, jego zawartość jednak pozostała wciąż w środku.
- Boże, Mel nie skradaj się tak! Wpędzisz mnie kiedyś do grobu.
- Przepraszam. - mruknęła. - Obudziłam się i nie wiedziałam gdzie jesteś. Co robisz?
- Zaczynam nowy rozdział. - uśmiechnął się do niej słabo. - Więc czas pozamykać wszystkie stare. Najwyższa pora przegonić kilka demonów. Pomożesz mi? - klepnął zachęcająco w nogę.
- Jasne. - usiadła mu na kolanach i upiła łyk jego piwa. - Więc co tam masz? - zaciekawiona zerknęła do pudełka, które teraz trzymał przed nią. Było tam kilka zdjęć, różne kartki, niektóre ze szkicami, inne zapisane drobnym drukiem. Wyjęła jedną z tych, która leżała na wierzchu, odstawiła butelkę na trawę i nachylając się do ogniska, obejrzała rysunek z bliska. Ciemny kontur, tworzący coś na kształt cienia, czy mrocznej postaci z rozmazaną twarzą. Było w tym tyle agresji i gniewu, że zmarszczyła brwi. Szkic wykonany był czarnym tuszem, rozmazanym w kilku miejscach. Przejechała palcem po kartce, czując zgrubienia tam, gdzie papier został przedarty przez długopis pod wpływem nacisku. Odłożyła rysunek do pudełka, sięgając po kolejną kartkę, tym razem zapisaną tym tak dobrze jej znanym charakterem pisma. Zerknęła na Chestera, obserwował ją z poważną miną, a oczy błyszczały mu delikatnie. Pogłaskał ją po plecach, kiwając zachęcająco głową, by zaczęła czytać.
Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją
Strach jest sposobem, w jaki upadam sprawiając, że trudno się połapać, co jest prawdziwe
Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując, dezorientując
Ten brak samokontroli, którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując, nie wydaje mi się...
Bym odnalazł siebie ponownie moje ściany zbliżają się
Już kiedyś czułem się się w ten sposób, tak niepewny
Dyskomfort ogarnął mnie bezgranicznie
Dekoncentrując, oddziałując
Wbrew własnej woli stoję u boku swojego własnego odbicia
To wstrząsające, jak bardzo nie wydaje mi się...
Już kiedyś się tak czułem, tak niepewny
Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją
Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując
Ten brak samokontroli którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując... *
Mimo iż znała te słowa, to czytając ich pierwowzór, widząc miejsca na papierze, które zmoczyły jego łzy, poczuła ucisk w piersi i mocno się do niego przytuliła, szlochając cicho.
- Spokojnie rybko. - pogładził jej głowę. - Miałaś mi pomóc, a nie współczuć. Nie raz już o tym rozmawialiśmy, prawda?
- Zabiłabym go, za to co ci zrobił. Gdybym tylko mogła, to bym to zrobiła, przysięgam.
Odsunął ją lekko od siebie, całując w nos i unosząc delikatnie kąciki ust.
- No już. Uśmiechnij się. Chcesz oglądać dalej? - wyjął jej kartkę z dłoni i odłożył na miejsce. Skinęła głową, złapała go za policzki i mocno pocałowała.
- Kocham cię Chazy, wiesz o tym, prawda?
- Wiem słoneczko. - objął jej nagie uda ręką i ponownie skinął w stronę kartonu. Tym razem w jej ręce wpadło zdjęcie Kate, skrzywiła się, a on roześmiał głośno.
- Ok! O tym, nie musimy rozmawiać, zazdrośnico.
- Kochałeś ją? - spytała zaciekawiona, ignorując jego słowa. Zdjęcie przedstawiało śliczną brunetkę, o zielonych oczach. Szczerzyła się do obiektywu, a obok niej był Chester, całujący ją w policzek.
- Nie Mel, nie kochałem jej. Myślałem, że kocham, ale byłem tylko omotany jej sztuczkami.
- Jak ja jej nienawidziłam. - warknęła pod nosem. - Wredna suka.
Zachichotał. Zabrał jej zdjęcie z dłoni i nachylił się, wrzucając je do ognia. Błękitne płomienie zajęły fotografię, zabarwiając się przy tym na zielono. Języki lizały papier, póki nie został z niego tylko popiół. Uśmiechnęła się lekko, z widoczną satysfakcją i wróciła do eksplorowania pudełka. Kilka kolejnych rysunków, rękopisy kilku piosenek. A na samym dnie, mała srebrna szkatułka. Podniosła ją do góry i obejrzała z każdej strony.
- A to co? - odwróciła głowę w jego stronę. Znów był poważny i nerwowo przygryzał dolną wargę. Był spięty.
- A to... To jest rozdział, który koniecznie chcę zakończyć.
- Co jest w środku? - mruknęła, szukając sposobu na otworzenie puzderka.
- Amfetamina. - szepnął spokojnie, a pudełeczko wypadło jej z rąk, jakby poparzyło jej palce. Zwinnie chwycił je w locie i obrócił w dłoniach, oglądając pod różnymi kątami.
- Nie patrz tak na mnie. - wciąż, nie podniósł głowy. - Przecież powiedziałem, że chcę pozamykać pewne rozdziały. Nie ufasz mi?
- Ufam, tylko nie wierzę, że wciąż masz narkotyki w domu.
- Stary nawyk... - pokazał jej język, by po chwili znów spoważnieć. Musnął palcem wskazującym małe rzeźbienie na spodzie i wieczko odskoczyło, ukazując mu swoją zawartość. Westchnął cicho i podniósł się lekko, zmuszając ją tym samym, by wstała. Zrobiła krok w lewo, robiąc mu miejsce. Kucnął przy ognisku, przejeżdżając ręką po płomieniach. Syknął, gdy przytrzymał ją o sekundę zbyt długo. Zamyślił się na kilka sekund ze zmarszczonym czołem i wysypał proszek w ogień. Wyciągnął dłoń w jej stronę, by podeszła do niego. Wstał i objął ją w pasie, stawiając plecami do siebie, a przodem do paleniska. Pocałował ją w kark i musnął nosem jej szyję. Zachichotała, przekrzywiając głowę.
- Masz zimny nos.
- Wszystko ok? - głos wciąż miał cichy.
- To chyba ja powinnam się o to spytać. - złapała go za przedramiona, wtulając się mocniej w jego ciało.
- Nigdy nie było lepiej. Znasz to uczucie, gdy zbyt długo nurkujesz i zaczyna brakować ci tchu? Tą ulgę, gdy w końcu zaczerpniesz haust powietrza, tak potrzebny do życia? - kiwnęła głową. - Ty jesteś moim tlenem, a ja naprawdę bardzo długo miałem głowę pod wodą.
Obrócił się i jedną ręką złapał pudełko ze szczątkami jego przeszłości.
- Przytrzymasz? - szepnął jej do ucha. Przytaknęła, odbierając od niego karton. Wyciągał każdą stronę pojedynczo i po kolei wrzucał do ognia, patrząc jak ten unicestwia ich istnienie. Po każdej kartce obdarowywał ją lekkimi pocałunkami. Na ramieniu, karku, szyi, uchu. Rozluźniła się, mrucząc cicho i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o jego prawy bark. Gdy pudełko było puste, zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je przez usta. Obrócił ją przodem do siebie i podrzucił do góry tak, że oplotła go nogami w pasie. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
- Dziękuję. Lżej mi. - mruknął, przytulając ją mocno do siebie.
- To ja dziękuję.
- Zmarzłaś? - wyszeptał.
- Odrobinkę. - odpowiedziała mu równie cicho, nie mogąc oderwać oczu od jego ust.
- Mam propozycję jak sprawić, by zrobiło ci się gorąco.
- Tak? - spytała, niewinnym głosem.
- O tak. - rzucił jej niegrzeczny uśmiech, ruszając w stronę domu.
Teraz mogli spokojnie ruszyć na przód, całe zło i smutek przeszłości zginął w popiołach dogasającego ogniska, które zostawili za sobą. Ale pogodzić się z demonami wcale nie musi oznaczać, że te nie zaatakują w najmniej spodziewanej chwili.
____
Jestem wykończona, chora i z alergią, jakby tego było mało. Poza tym mam wrażenie, że straciłyście zainteresowanie tą historią, co zresztą widać po komentarzach jak i po liczbie wyświetleń. Przykro mi z tego powodu, tym bardziej, że zbliżamy się już powoli do końca. No nic, pozostaje mi życzyć Wam miłego czytania i prosić o Wasze opinie. Pozdrawiam.
Nie mam zbytnio czasu, ani chęci (jestem totalnie wypluta...) aby Was poinformować o nowym rozdziale, może uda mi się to zrobić jutro. Jak ktoś zagląda sam, to super.
*Oczywiście tekst piosenki Crawling, Linkin Park. Miałam go trochę rozbudować i przerobić, ale nie mam do tego głowy.
- Boże, Mel nie skradaj się tak! Wpędzisz mnie kiedyś do grobu.
- Przepraszam. - mruknęła. - Obudziłam się i nie wiedziałam gdzie jesteś. Co robisz?
- Zaczynam nowy rozdział. - uśmiechnął się do niej słabo. - Więc czas pozamykać wszystkie stare. Najwyższa pora przegonić kilka demonów. Pomożesz mi? - klepnął zachęcająco w nogę.
- Jasne. - usiadła mu na kolanach i upiła łyk jego piwa. - Więc co tam masz? - zaciekawiona zerknęła do pudełka, które teraz trzymał przed nią. Było tam kilka zdjęć, różne kartki, niektóre ze szkicami, inne zapisane drobnym drukiem. Wyjęła jedną z tych, która leżała na wierzchu, odstawiła butelkę na trawę i nachylając się do ogniska, obejrzała rysunek z bliska. Ciemny kontur, tworzący coś na kształt cienia, czy mrocznej postaci z rozmazaną twarzą. Było w tym tyle agresji i gniewu, że zmarszczyła brwi. Szkic wykonany był czarnym tuszem, rozmazanym w kilku miejscach. Przejechała palcem po kartce, czując zgrubienia tam, gdzie papier został przedarty przez długopis pod wpływem nacisku. Odłożyła rysunek do pudełka, sięgając po kolejną kartkę, tym razem zapisaną tym tak dobrze jej znanym charakterem pisma. Zerknęła na Chestera, obserwował ją z poważną miną, a oczy błyszczały mu delikatnie. Pogłaskał ją po plecach, kiwając zachęcająco głową, by zaczęła czytać.
Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją
Strach jest sposobem, w jaki upadam sprawiając, że trudno się połapać, co jest prawdziwe
Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując, dezorientując
Ten brak samokontroli, którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując, nie wydaje mi się...
Bym odnalazł siebie ponownie moje ściany zbliżają się
Już kiedyś czułem się się w ten sposób, tak niepewny
Dyskomfort ogarnął mnie bezgranicznie
Dekoncentrując, oddziałując
Wbrew własnej woli stoję u boku swojego własnego odbicia
To wstrząsające, jak bardzo nie wydaje mi się...
Już kiedyś się tak czułem, tak niepewny
Pełzając w mojej skórze te rany, one się nigdy nie zagoją
Jest wewnątrz mnie coś, co wciąga mnie pod powierzchnię konsumując
Ten brak samokontroli którego się boję, nigdy się nie kończy
Kontrolując... *
Mimo iż znała te słowa, to czytając ich pierwowzór, widząc miejsca na papierze, które zmoczyły jego łzy, poczuła ucisk w piersi i mocno się do niego przytuliła, szlochając cicho.
- Spokojnie rybko. - pogładził jej głowę. - Miałaś mi pomóc, a nie współczuć. Nie raz już o tym rozmawialiśmy, prawda?
- Zabiłabym go, za to co ci zrobił. Gdybym tylko mogła, to bym to zrobiła, przysięgam.
Odsunął ją lekko od siebie, całując w nos i unosząc delikatnie kąciki ust.
- No już. Uśmiechnij się. Chcesz oglądać dalej? - wyjął jej kartkę z dłoni i odłożył na miejsce. Skinęła głową, złapała go za policzki i mocno pocałowała.
- Kocham cię Chazy, wiesz o tym, prawda?
- Wiem słoneczko. - objął jej nagie uda ręką i ponownie skinął w stronę kartonu. Tym razem w jej ręce wpadło zdjęcie Kate, skrzywiła się, a on roześmiał głośno.
- Ok! O tym, nie musimy rozmawiać, zazdrośnico.
- Kochałeś ją? - spytała zaciekawiona, ignorując jego słowa. Zdjęcie przedstawiało śliczną brunetkę, o zielonych oczach. Szczerzyła się do obiektywu, a obok niej był Chester, całujący ją w policzek.
- Nie Mel, nie kochałem jej. Myślałem, że kocham, ale byłem tylko omotany jej sztuczkami.
- Jak ja jej nienawidziłam. - warknęła pod nosem. - Wredna suka.
Zachichotał. Zabrał jej zdjęcie z dłoni i nachylił się, wrzucając je do ognia. Błękitne płomienie zajęły fotografię, zabarwiając się przy tym na zielono. Języki lizały papier, póki nie został z niego tylko popiół. Uśmiechnęła się lekko, z widoczną satysfakcją i wróciła do eksplorowania pudełka. Kilka kolejnych rysunków, rękopisy kilku piosenek. A na samym dnie, mała srebrna szkatułka. Podniosła ją do góry i obejrzała z każdej strony.
- A to co? - odwróciła głowę w jego stronę. Znów był poważny i nerwowo przygryzał dolną wargę. Był spięty.
- A to... To jest rozdział, który koniecznie chcę zakończyć.
- Co jest w środku? - mruknęła, szukając sposobu na otworzenie puzderka.
- Amfetamina. - szepnął spokojnie, a pudełeczko wypadło jej z rąk, jakby poparzyło jej palce. Zwinnie chwycił je w locie i obrócił w dłoniach, oglądając pod różnymi kątami.
- Nie patrz tak na mnie. - wciąż, nie podniósł głowy. - Przecież powiedziałem, że chcę pozamykać pewne rozdziały. Nie ufasz mi?
- Ufam, tylko nie wierzę, że wciąż masz narkotyki w domu.
- Stary nawyk... - pokazał jej język, by po chwili znów spoważnieć. Musnął palcem wskazującym małe rzeźbienie na spodzie i wieczko odskoczyło, ukazując mu swoją zawartość. Westchnął cicho i podniósł się lekko, zmuszając ją tym samym, by wstała. Zrobiła krok w lewo, robiąc mu miejsce. Kucnął przy ognisku, przejeżdżając ręką po płomieniach. Syknął, gdy przytrzymał ją o sekundę zbyt długo. Zamyślił się na kilka sekund ze zmarszczonym czołem i wysypał proszek w ogień. Wyciągnął dłoń w jej stronę, by podeszła do niego. Wstał i objął ją w pasie, stawiając plecami do siebie, a przodem do paleniska. Pocałował ją w kark i musnął nosem jej szyję. Zachichotała, przekrzywiając głowę.
- Masz zimny nos.
- Wszystko ok? - głos wciąż miał cichy.
- To chyba ja powinnam się o to spytać. - złapała go za przedramiona, wtulając się mocniej w jego ciało.
- Nigdy nie było lepiej. Znasz to uczucie, gdy zbyt długo nurkujesz i zaczyna brakować ci tchu? Tą ulgę, gdy w końcu zaczerpniesz haust powietrza, tak potrzebny do życia? - kiwnęła głową. - Ty jesteś moim tlenem, a ja naprawdę bardzo długo miałem głowę pod wodą.
Obrócił się i jedną ręką złapał pudełko ze szczątkami jego przeszłości.
- Przytrzymasz? - szepnął jej do ucha. Przytaknęła, odbierając od niego karton. Wyciągał każdą stronę pojedynczo i po kolei wrzucał do ognia, patrząc jak ten unicestwia ich istnienie. Po każdej kartce obdarowywał ją lekkimi pocałunkami. Na ramieniu, karku, szyi, uchu. Rozluźniła się, mrucząc cicho i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o jego prawy bark. Gdy pudełko było puste, zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił je przez usta. Obrócił ją przodem do siebie i podrzucił do góry tak, że oplotła go nogami w pasie. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała.
- Dziękuję. Lżej mi. - mruknął, przytulając ją mocno do siebie.
- To ja dziękuję.
- Zmarzłaś? - wyszeptał.
- Odrobinkę. - odpowiedziała mu równie cicho, nie mogąc oderwać oczu od jego ust.
- Mam propozycję jak sprawić, by zrobiło ci się gorąco.
- Tak? - spytała, niewinnym głosem.
- O tak. - rzucił jej niegrzeczny uśmiech, ruszając w stronę domu.
Teraz mogli spokojnie ruszyć na przód, całe zło i smutek przeszłości zginął w popiołach dogasającego ogniska, które zostawili za sobą. Ale pogodzić się z demonami wcale nie musi oznaczać, że te nie zaatakują w najmniej spodziewanej chwili.
____
Jestem wykończona, chora i z alergią, jakby tego było mało. Poza tym mam wrażenie, że straciłyście zainteresowanie tą historią, co zresztą widać po komentarzach jak i po liczbie wyświetleń. Przykro mi z tego powodu, tym bardziej, że zbliżamy się już powoli do końca. No nic, pozostaje mi życzyć Wam miłego czytania i prosić o Wasze opinie. Pozdrawiam.
Nie mam zbytnio czasu, ani chęci (jestem totalnie wypluta...) aby Was poinformować o nowym rozdziale, może uda mi się to zrobić jutro. Jak ktoś zagląda sam, to super.
*Oczywiście tekst piosenki Crawling, Linkin Park. Miałam go trochę rozbudować i przerobić, ale nie mam do tego głowy.
sobota, 19 kwietnia 2014
14. These wounds, they will not heal.
Ustalili datę ślubu na dwunastego października, czyli za ponad trzy miesiące. A teraz jechali autostradą w stronę ich rodzinnego miasta. Z radia leciały cicho dźwięki Nirvany, "Pennyroyal tea". Melody oglądała swoją dłoń, na której nosiła pierścionek, obracając ją pod różnymi kątami, patrząc jak załamują się na nim promienie słońca. Chester obserwował ją kątem oka, uśmiechając się szeroko. Wiesz, że jesteś z właściwą osobą, gdy nawet milczenie nie jest krępujące.
Zatrzymali się na stacji, by zatankować, a Mel poszła kupić coś do picia i przegryzienia. Wróciła z kilkoma gazetami, machając mu przed nosem okładką jednej z nich, którą zdobiło ich zdjęcie, gdy się całowali.
- A nie mówiłam?! - mruknęła, wsiadając do auta. Przewrócił tylko oczami, przedrzeźniając ją pod nosem. Zapłacił za paliwo i ruszyli dalej.
- No czytaj, co ciekawego mają do powiedzenia.
Otworzyła pierwszą gazetę, przebiegła po tekście wzrokiem i zaczęła czytać na głos.
- Smutna wiadomość dla wszystkich fanek wokalisty grupy Linkin Park, Chestera Benningtona (28 l.). Wszystko wskazuje na to, że jego serce jest już zajęte. We wtorkowe popołudnie muzyk został przyłapany w centrum LA z tajemniczą brunetką. Nie szczędzili sobie przy tym czułości na każdym kroku. Jak informują nasze źródła, wybranką Benningtona jest jego wieloletnia znajoma, Melody Rosewood (28 l.). Czyżby przyjaźń okazała się niewystarczająca? Będziemy informować was na bieżąco. Co za mendy! Skąd mają moje nazwisko i jakim prawem je publikują?!
- Kotku, to jest showbiznes. Wierz mi, przejechałem się na wielu ludziach, którzy opowiadali o tym co jem na śniadanie, byleby tylko zarobić dwadzieścia baksów. Nie przejmuj się tym. W sumie to, nie napisali nic złego. Jestem pod wrażeniem. - wyrwał jej z ręki pozostałe dwie gazety i rzucił na tylne siedzenie. Położył dłoń na jej kolanie i lekko pogłaskał. - Nie zamartwiaj się tym, nie ma sensu. I nie zapominaj, że to ja zaraz będę musiał wejść do jaskini lwa.
Parsknęła cicho śmiechem i uścisnęła jego dłoń.
- Odwiedzimy też grób twojego ojca?
Kiwnął głową, z miejsca poważniejąc.
- Tak Mel, myślę, że tak.
Gdy zajechali pod dom jej rodziców, Chester czuł jak pocą mu się ręce.
- Chyba nigdy nie przestanę się ich bać. - mruknął pod nosem, ocierając dłonie o nogawki ciemnych spodni.
- To nie potrwa długo Skarbie. Głęboki wdech i idziemy. - pocałowała go w usta i uścisnęła pocieszająco. Pod drzwiami się zawahała czy ma po prostu wejść, czy może zapukać. Mężczyzna stanął odrobinę za nią, jakby gotowy do ucieczki. Zaczerpnęła głęboki oddech i zapukała kilka razy. Mówiąc o jej matce, że była trudną kobietą, to spore niedomówienie. Z uprzejmej kobiety w starszym wieku, potrafiła się przeobrazić we wrzeszczącą wiedźmę. Melody miała tylko nadzieję, że tym razem uda im się tego uniknąć. Usłyszeli kroki i po kilku sekundach w progu stanęła starsza wersja dziewczyny.
- Melody, kruszynko jak cudownie cię widzieć. - uściskała ją mocno, całując głośno w oba policzki. Zignorowała przy tym obecność chłopaka, jakby go tam wcale nie było. Odkaszlnął cicho, zirytowany i w końcu zwrócił na siebie jej uwagę. - Dzień dobry, Chester. Sądziłam, że kolczyki w uszach to ozdoba dla dziewczyn. - rzuciła chłodno w jego kierunku. Zacisnął i poluzował pięści, licząc w myślach do dziesięciu. Wymusił uśmiech i rzucił słodko.
- Dzień dobry pani Rosewood, miło panią widzieć, świetnie pani wygląda.
Dziewczyna ugryzła się w policzek, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak dawno nie widziała konfrontacji między nimi. Miała tylko nadzieję, że nic ostrego nie będzie latało, gdy matka dowie się o ślubie. Oby, broń boże, nie nauczyła się obsługiwać starej strzelby ojca.
- Mamo, wpuścisz nas do środka?
- Tak, tak oczywiście. - uchyliła drzwi. W salonie, jak zawsze przed telewizorem, siedział jej ojciec, oglądając powtórkę jakiegoś meczu baseballowego. - Frank, mamy gości.
Niechętnie oderwał głowę od ekranu i uśmiechnął się lekko.
- Moja mała córeczka. - podeszła, całując go w policzek. - Witaj Chester. - kiwnął mu formalnie głową.
- Panie Rosewood.
- Napijecie się herbaty?
- Nie mamo, wpadliśmy tylko na chwilę. Chcemy wam o czymś powiedzieć. - chłopak złapał ją za dłoń, co nie umknęło uwadze jej matki, która wytrzeszczyła oczy i wsparła się o kredens, jakby nagle zrobiło jej się słabo.
- Chciałbym prosić państwa o błogosławieństwo. Planujemy, razem z Melody wziąć ślub. - spojrzał na nią ciepło. Była równie przerażona co on. Widział to w jej oczach.
- Jesteś w ciąży!!! - wrzask starszej kobiety rozszedł się po salonie, a wszyscy jednocześnie się skrzywili.
- Nie mamo, nie jestem w ciąży. Chcemy się pobrać i stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli dowiesz się od nas, a nie z gazet. Chester poprosił o coś, ale mi na tym nie zależy. I tak za niego wyjdę, niezależnie od tego co ty o tym myślisz. Czy ci się to podoba, czy nie, kocham go.
Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i odwróciła się na pięcie, opuszczając pokój chwiejnym krokiem. Na odchodne rzuciła przez ramię.
- Zasługujesz na kogoś lepszego.
Wypuścił cicho powietrze przez nos. Przynajmniej nie rzuciła w niego niczym. Ojciec Melody podniósł się z fotela. Zmierzył parę surowym spojrzeniem.
- Zawsze wiedziałem, że to się tak skończy. Mówiąc szczerze myślałem, że trochę szybciej. Byliście sobie przeznaczeni. Dbaj o nią Chester i nie przejmujcie się tą starą wiedźmą. - podał zszokowanemu chłopakowi dłoń i pocałował córkę w czoło. - Macie moje błogosławieństwo dzieciaki.
Opuszczali dom w ciszy. Wokalista wciąż był w szoku. Spojrzał na Melody ponad dachem samochodu.
- Co to właściwie było?
- Wydaje mi się, że ojciec zawsze w jakiś sposób cię akceptował. A wiedząc, że mnie kochasz i możesz zapewnić mi dostatnie życie nie widzi żadnych przeciwwskazań.
- Może mi jeszcze powiedz, że mnie lubi? - rzucił z ironią.
- Myślę, że na swój ojcowski sposób, tak. Teraz druga część Chazy, gotowy żeby tam pojechać?
- Chyba tak. - szepnął niepewnie, marszcząc brwi.
Parkując przed niewielkim domkiem w kolorze błękitu, takim samym jak tysiące innych amerykańskich domków, czuł jak skręca mu się żołądek, do gardła podchodzi żółć, a na kark wstępują krople potu.
- Że też nigdy nie chciała się stąd wyprowadzić. Nienawidzę tu wracać. - mruknął.
- Jestem z tobą. W każdej chwili możemy wyjść. Pamiętaj, że to było dawno temu. Teraz jesteś bezpieczny.
Kiwnął sztywno głową. Zapukał dwukrotnie i zrobił krok w tył. Matka nie zmieniła się ani trochę. Włosy, mimo iż teraz oprószone siwizną, wciąż czesała w takiego samego koka, jak wtedy gdy był dzieckiem. Przywitała ich ciepło i wpuściła do środka. Chester czuł jak ogarnia go fala gorąca, a w uszach zaczyna dudnić. Mimowolnie zerknął na schody prowadzące na piętro, gdzie kiedyś był jego pokój i poczuł, że zaraz zwymiotuje. Nie słyszał rozmowy kobiet, stojących obok. Czuł ten dotyk na swoim ciele. Jak pełza po jego skórze, przypominając o całym lęku i wstydzie jaki czuł. Słyszał te szydercze słowa, zapewnienia, że wszystko jest w porządku i że tak właśnie być powinno. Ten kpiący śmiech i przyspieszony oddech. Pamiętał jak bardzo się bał, jaką odrazę czuł do samego siebie. Mimowolnie złapał się za przedramię, gdzie kryły się jego stare blizny. Jednak to nie one były najgorsze. Tamte rany się zagoiły, ale te w jego głowie nie zagoją się nigdy. Pamiętał jak pierwszy raz sięgnął po narkotyki, by od tego uciec. I jak pomogło, ale tylko na chwilę. A później potrzebował więcej i więcej, by tego lęku było mniej. Ale wracał zawsze. Nawet teraz, gdy jest dorosły, ten lęk, że on wróci, że znów go skrzywdzi, potrafił obudzić go w środku nocy. Spojrzał spanikowany na Mel, matka właśnie zniknęła w kuchni, a ona pociągnęła go w stronę werandy. Zaczerpnął głęboko powietrza, sprawiając, że oddech gwizdał mu w gardle. Dotknęła jego twarzy dłońmi, patrząc mu w oczy, szeptała uspokajająco. Dopiero po chwili zaczęły docierać do niego pierwsze dźwięki.
- Już, Chester. Już, jesteś bezpieczny. Jestem przy tobie kochany. - skupił na niej swoje spojrzenie i próbował uspokoić oddech. Rozejrzał się po ogrodzie próbując przywołać szczęśliwe wspomnienia z tego miejsca. Pamiętał jak bawił się tu z ojcem w chowanego i jak pomagał on mu zbudować domek na drzewie, gdy miał zaledwie pięć lat. Złapał haust powietrza i przymknął oczy, przytrzymując tlen w płucach na kilka sekund.
- Już ok. - głos miał zachrypnięty, odkaszlnął kilka razy. - Już jest ok. - kiwnął, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Z jego matką poszło o wiele łatwiej. Mel zawsze była mile widziana w ich domu. I gdyby nie to, że to miejsce przywoływało wszystkie jego koszmary, pewnie cieszyłby się z tego spotkania. Siedział sztywno, nerwowo popijając herbatę z jaskrawego kubka i skubał niewidzialne nitki na swoich spodniach. Czuł, że jeszcze chwila, a ból wspomnień oplecie go ciasno niczym sznur. Poderwał się na równe nogi i wyjąkał coś o tym, że muszą już wracać. Przy samochodzie wtulił się mocno w dziewczynę, chowając twarz we wgłębieniu jej szyi. Jego ostoja.
- Nienawidzę tego miejsca. Jedźmy stąd. - poprosił cicho.
Tym razem to ona prowadziła. Kolejnym i jednocześnie ostatnim przystankiem był miejski cmentarz. Po raz kolejny uścisnęła jego dłoń i przekroczyli starą, żelazną bramę, gdzieniegdzie porośniętą bluszczem. Dotarli do właściwego pomnika i usiedli na małej, drewnianej ławeczce. Chester oparł łokcie na kolanach i zapatrzył się na litery wyryte na płycie nagrobka. Zwiesił głowę w dół, patrząc na swoje zakurzone buty. Słońce delikatnie przedzierało się przez gałęzie drzew i grzało mu kark. Czuł jak Melody kładzie mu głowę na ramieniu i cicho westchnął.
- Wiesz Mel. Chyba mu w końcu wybaczyłem. Dzisiaj w domu, myślą, która pozwoliła mi choć na chwilę wyrwać się z tych kurewskich wspomnień, był obraz mnie i jego bawiących się w ogrodzie. Pierwszy raz od tylu lat potrafiłem o nim dobrze pomyśleć. Myślę, że mu wybaczyłem to, że służba była ważniejsza od rodziny. Że pił, awanturował się, że nie potrafił mnie uratować i wyrwać z jego łapsk. - głos mu się lekko załamał. - To, że zapomniał o nas i spokojnie patrzył jak upadam, nie wyciągając w moją stronę ręki. Myślę, że mi z tym lżej i mogę spokojnie ruszyć na przód. Wybaczyć to lepsze, niż cały czas nienawidzić, prawda?
- Prawda kochanie. Przed nami nowy rozdział i dobrze pozamykać wszystkie niedokończone sprawy. - splotła swoje palce z jego. Tak, teraz zaczynali nowy rozdział. Razem.
____
Macie, tak pod te święta ;) Enjoy i komentujcie, to dla mnie wiele znaczy :)
Poza tym mogę się Wam czymś pochwalić? :D
Doszedł już mój bilet na LP, tak więc czerwiec zapowiada się zajebiście. Pierw Linkin Park, później Marsi!
Zatrzymali się na stacji, by zatankować, a Mel poszła kupić coś do picia i przegryzienia. Wróciła z kilkoma gazetami, machając mu przed nosem okładką jednej z nich, którą zdobiło ich zdjęcie, gdy się całowali.
- A nie mówiłam?! - mruknęła, wsiadając do auta. Przewrócił tylko oczami, przedrzeźniając ją pod nosem. Zapłacił za paliwo i ruszyli dalej.
- No czytaj, co ciekawego mają do powiedzenia.
Otworzyła pierwszą gazetę, przebiegła po tekście wzrokiem i zaczęła czytać na głos.
- Smutna wiadomość dla wszystkich fanek wokalisty grupy Linkin Park, Chestera Benningtona (28 l.). Wszystko wskazuje na to, że jego serce jest już zajęte. We wtorkowe popołudnie muzyk został przyłapany w centrum LA z tajemniczą brunetką. Nie szczędzili sobie przy tym czułości na każdym kroku. Jak informują nasze źródła, wybranką Benningtona jest jego wieloletnia znajoma, Melody Rosewood (28 l.). Czyżby przyjaźń okazała się niewystarczająca? Będziemy informować was na bieżąco. Co za mendy! Skąd mają moje nazwisko i jakim prawem je publikują?!
- Kotku, to jest showbiznes. Wierz mi, przejechałem się na wielu ludziach, którzy opowiadali o tym co jem na śniadanie, byleby tylko zarobić dwadzieścia baksów. Nie przejmuj się tym. W sumie to, nie napisali nic złego. Jestem pod wrażeniem. - wyrwał jej z ręki pozostałe dwie gazety i rzucił na tylne siedzenie. Położył dłoń na jej kolanie i lekko pogłaskał. - Nie zamartwiaj się tym, nie ma sensu. I nie zapominaj, że to ja zaraz będę musiał wejść do jaskini lwa.
Parsknęła cicho śmiechem i uścisnęła jego dłoń.
- Odwiedzimy też grób twojego ojca?
Kiwnął głową, z miejsca poważniejąc.
- Tak Mel, myślę, że tak.
Gdy zajechali pod dom jej rodziców, Chester czuł jak pocą mu się ręce.
- Chyba nigdy nie przestanę się ich bać. - mruknął pod nosem, ocierając dłonie o nogawki ciemnych spodni.
- To nie potrwa długo Skarbie. Głęboki wdech i idziemy. - pocałowała go w usta i uścisnęła pocieszająco. Pod drzwiami się zawahała czy ma po prostu wejść, czy może zapukać. Mężczyzna stanął odrobinę za nią, jakby gotowy do ucieczki. Zaczerpnęła głęboki oddech i zapukała kilka razy. Mówiąc o jej matce, że była trudną kobietą, to spore niedomówienie. Z uprzejmej kobiety w starszym wieku, potrafiła się przeobrazić we wrzeszczącą wiedźmę. Melody miała tylko nadzieję, że tym razem uda im się tego uniknąć. Usłyszeli kroki i po kilku sekundach w progu stanęła starsza wersja dziewczyny.
- Melody, kruszynko jak cudownie cię widzieć. - uściskała ją mocno, całując głośno w oba policzki. Zignorowała przy tym obecność chłopaka, jakby go tam wcale nie było. Odkaszlnął cicho, zirytowany i w końcu zwrócił na siebie jej uwagę. - Dzień dobry, Chester. Sądziłam, że kolczyki w uszach to ozdoba dla dziewczyn. - rzuciła chłodno w jego kierunku. Zacisnął i poluzował pięści, licząc w myślach do dziesięciu. Wymusił uśmiech i rzucił słodko.
- Dzień dobry pani Rosewood, miło panią widzieć, świetnie pani wygląda.
Dziewczyna ugryzła się w policzek, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Tak dawno nie widziała konfrontacji między nimi. Miała tylko nadzieję, że nic ostrego nie będzie latało, gdy matka dowie się o ślubie. Oby, broń boże, nie nauczyła się obsługiwać starej strzelby ojca.
- Mamo, wpuścisz nas do środka?
- Tak, tak oczywiście. - uchyliła drzwi. W salonie, jak zawsze przed telewizorem, siedział jej ojciec, oglądając powtórkę jakiegoś meczu baseballowego. - Frank, mamy gości.
Niechętnie oderwał głowę od ekranu i uśmiechnął się lekko.
- Moja mała córeczka. - podeszła, całując go w policzek. - Witaj Chester. - kiwnął mu formalnie głową.
- Panie Rosewood.
- Napijecie się herbaty?
- Nie mamo, wpadliśmy tylko na chwilę. Chcemy wam o czymś powiedzieć. - chłopak złapał ją za dłoń, co nie umknęło uwadze jej matki, która wytrzeszczyła oczy i wsparła się o kredens, jakby nagle zrobiło jej się słabo.
- Chciałbym prosić państwa o błogosławieństwo. Planujemy, razem z Melody wziąć ślub. - spojrzał na nią ciepło. Była równie przerażona co on. Widział to w jej oczach.
- Jesteś w ciąży!!! - wrzask starszej kobiety rozszedł się po salonie, a wszyscy jednocześnie się skrzywili.
- Nie mamo, nie jestem w ciąży. Chcemy się pobrać i stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli dowiesz się od nas, a nie z gazet. Chester poprosił o coś, ale mi na tym nie zależy. I tak za niego wyjdę, niezależnie od tego co ty o tym myślisz. Czy ci się to podoba, czy nie, kocham go.
Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i odwróciła się na pięcie, opuszczając pokój chwiejnym krokiem. Na odchodne rzuciła przez ramię.
- Zasługujesz na kogoś lepszego.
Wypuścił cicho powietrze przez nos. Przynajmniej nie rzuciła w niego niczym. Ojciec Melody podniósł się z fotela. Zmierzył parę surowym spojrzeniem.
- Zawsze wiedziałem, że to się tak skończy. Mówiąc szczerze myślałem, że trochę szybciej. Byliście sobie przeznaczeni. Dbaj o nią Chester i nie przejmujcie się tą starą wiedźmą. - podał zszokowanemu chłopakowi dłoń i pocałował córkę w czoło. - Macie moje błogosławieństwo dzieciaki.
Opuszczali dom w ciszy. Wokalista wciąż był w szoku. Spojrzał na Melody ponad dachem samochodu.
- Co to właściwie było?
- Wydaje mi się, że ojciec zawsze w jakiś sposób cię akceptował. A wiedząc, że mnie kochasz i możesz zapewnić mi dostatnie życie nie widzi żadnych przeciwwskazań.
- Może mi jeszcze powiedz, że mnie lubi? - rzucił z ironią.
- Myślę, że na swój ojcowski sposób, tak. Teraz druga część Chazy, gotowy żeby tam pojechać?
- Chyba tak. - szepnął niepewnie, marszcząc brwi.
Parkując przed niewielkim domkiem w kolorze błękitu, takim samym jak tysiące innych amerykańskich domków, czuł jak skręca mu się żołądek, do gardła podchodzi żółć, a na kark wstępują krople potu.
- Że też nigdy nie chciała się stąd wyprowadzić. Nienawidzę tu wracać. - mruknął.
- Jestem z tobą. W każdej chwili możemy wyjść. Pamiętaj, że to było dawno temu. Teraz jesteś bezpieczny.
Kiwnął sztywno głową. Zapukał dwukrotnie i zrobił krok w tył. Matka nie zmieniła się ani trochę. Włosy, mimo iż teraz oprószone siwizną, wciąż czesała w takiego samego koka, jak wtedy gdy był dzieckiem. Przywitała ich ciepło i wpuściła do środka. Chester czuł jak ogarnia go fala gorąca, a w uszach zaczyna dudnić. Mimowolnie zerknął na schody prowadzące na piętro, gdzie kiedyś był jego pokój i poczuł, że zaraz zwymiotuje. Nie słyszał rozmowy kobiet, stojących obok. Czuł ten dotyk na swoim ciele. Jak pełza po jego skórze, przypominając o całym lęku i wstydzie jaki czuł. Słyszał te szydercze słowa, zapewnienia, że wszystko jest w porządku i że tak właśnie być powinno. Ten kpiący śmiech i przyspieszony oddech. Pamiętał jak bardzo się bał, jaką odrazę czuł do samego siebie. Mimowolnie złapał się za przedramię, gdzie kryły się jego stare blizny. Jednak to nie one były najgorsze. Tamte rany się zagoiły, ale te w jego głowie nie zagoją się nigdy. Pamiętał jak pierwszy raz sięgnął po narkotyki, by od tego uciec. I jak pomogło, ale tylko na chwilę. A później potrzebował więcej i więcej, by tego lęku było mniej. Ale wracał zawsze. Nawet teraz, gdy jest dorosły, ten lęk, że on wróci, że znów go skrzywdzi, potrafił obudzić go w środku nocy. Spojrzał spanikowany na Mel, matka właśnie zniknęła w kuchni, a ona pociągnęła go w stronę werandy. Zaczerpnął głęboko powietrza, sprawiając, że oddech gwizdał mu w gardle. Dotknęła jego twarzy dłońmi, patrząc mu w oczy, szeptała uspokajająco. Dopiero po chwili zaczęły docierać do niego pierwsze dźwięki.
- Już, Chester. Już, jesteś bezpieczny. Jestem przy tobie kochany. - skupił na niej swoje spojrzenie i próbował uspokoić oddech. Rozejrzał się po ogrodzie próbując przywołać szczęśliwe wspomnienia z tego miejsca. Pamiętał jak bawił się tu z ojcem w chowanego i jak pomagał on mu zbudować domek na drzewie, gdy miał zaledwie pięć lat. Złapał haust powietrza i przymknął oczy, przytrzymując tlen w płucach na kilka sekund.
- Już ok. - głos miał zachrypnięty, odkaszlnął kilka razy. - Już jest ok. - kiwnął, jakby na potwierdzenie swoich słów.
Z jego matką poszło o wiele łatwiej. Mel zawsze była mile widziana w ich domu. I gdyby nie to, że to miejsce przywoływało wszystkie jego koszmary, pewnie cieszyłby się z tego spotkania. Siedział sztywno, nerwowo popijając herbatę z jaskrawego kubka i skubał niewidzialne nitki na swoich spodniach. Czuł, że jeszcze chwila, a ból wspomnień oplecie go ciasno niczym sznur. Poderwał się na równe nogi i wyjąkał coś o tym, że muszą już wracać. Przy samochodzie wtulił się mocno w dziewczynę, chowając twarz we wgłębieniu jej szyi. Jego ostoja.
- Nienawidzę tego miejsca. Jedźmy stąd. - poprosił cicho.
Tym razem to ona prowadziła. Kolejnym i jednocześnie ostatnim przystankiem był miejski cmentarz. Po raz kolejny uścisnęła jego dłoń i przekroczyli starą, żelazną bramę, gdzieniegdzie porośniętą bluszczem. Dotarli do właściwego pomnika i usiedli na małej, drewnianej ławeczce. Chester oparł łokcie na kolanach i zapatrzył się na litery wyryte na płycie nagrobka. Zwiesił głowę w dół, patrząc na swoje zakurzone buty. Słońce delikatnie przedzierało się przez gałęzie drzew i grzało mu kark. Czuł jak Melody kładzie mu głowę na ramieniu i cicho westchnął.
- Wiesz Mel. Chyba mu w końcu wybaczyłem. Dzisiaj w domu, myślą, która pozwoliła mi choć na chwilę wyrwać się z tych kurewskich wspomnień, był obraz mnie i jego bawiących się w ogrodzie. Pierwszy raz od tylu lat potrafiłem o nim dobrze pomyśleć. Myślę, że mu wybaczyłem to, że służba była ważniejsza od rodziny. Że pił, awanturował się, że nie potrafił mnie uratować i wyrwać z jego łapsk. - głos mu się lekko załamał. - To, że zapomniał o nas i spokojnie patrzył jak upadam, nie wyciągając w moją stronę ręki. Myślę, że mi z tym lżej i mogę spokojnie ruszyć na przód. Wybaczyć to lepsze, niż cały czas nienawidzić, prawda?
- Prawda kochanie. Przed nami nowy rozdział i dobrze pozamykać wszystkie niedokończone sprawy. - splotła swoje palce z jego. Tak, teraz zaczynali nowy rozdział. Razem.
____
Macie, tak pod te święta ;) Enjoy i komentujcie, to dla mnie wiele znaczy :)
Poza tym mogę się Wam czymś pochwalić? :D
Doszedł już mój bilet na LP, tak więc czerwiec zapowiada się zajebiście. Pierw Linkin Park, później Marsi!
środa, 16 kwietnia 2014
Oneshot : Don't stay.
Na początek przypomnę, że wczoraj ukazał się nowy rozdział, a znajdziecie go tutaj -> 13. I belong to you, and you belong to me too. Liczę na Wasze komentarze. A przed Wami coś innego.
___
Znasz to uczucie, gdy osoba, dla której kiedyś wskoczyłbyś w ogień, nagle staje się bardziej obca, niż mijany na ulicy przechodzień? Gdy słowa i gesty, które kochałeś nagle stają się tak irytujące i nie do zniesienia, że chce ci się krzyczeć? Gdy przepaść między wami wydaje się wręcz nie do przeskoczenia i wiesz, bardzo dobrze wiesz, że nawet jeden krok sprawi, że spadniesz w dół?
Czasami muszę pamiętać o tym, by oddychać.
Czasem potrzebuję, byś trzymała się z dala ode mnie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób chcę żebyś odeszła.
Do Chestera nie docierało ani jedno ze słów, które wypowiadała Samantha. Jedyne co słyszał to jej irytujący ton głosu, wwiercający mu się w czaszkę. Bezlitośnie, bez znieczulenia. Zacisnął pięści, czując jak strzelają mu pojedyncze kostki w palcach. Miał tak ogromną ochotę uderzyć nimi w ścianę. Poczuć coś więcej, niż tą wszechogarniającą pustkę. Skupił zamglone spojrzenie na obrączce, która zdawała się parzyć mu skórę. Jak piętno, którym został naznaczony. Jak blizna, po bolesnej ranie. Wstał gwałtownie z kuchennego stołka, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny pisk i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, ignorując jej krzyki.
Znasz to uczucie, gdy nie możesz wytrzymać sam ze sobą, a twój widok doprowadza cię do szału? Gdy wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, dostrzegasz w swoich oczach jedynie nienawiść i obrzydzenie? Gdy jedyną rzeczą na którą masz ochotę, to unieść pięść i roztrzaskać taflę, z której patrzy na ciebie szyderczo ktoś, kto wygląda jak ty, a jest zupełnie inny niż ten, którego znałeś całe życie? Nie potrafisz znieść tej osoby, którą się stałeś, a droga powrotna rozmyła się we mgle. Nie ma powrotu. Wszystkie mosty, które doprowadziły cię do tego miejsca, w którym się znajdujesz, spaliłeś za sobą, nie chcąc nigdy wracać. A teraz tak bardzo chcesz uciec. Nieważne gdzie, byleby daleko stąd.
Zapomnij o naszych wspomnieniach.
Zapomnij o naszych możliwościach.
Weź ze sobą całą tą swoją niewiarę.
Po prostu oddaj mi siebie samego.
Ochlapał twarz zimną wodą, zaciskając dłonie na krawędziach zlewu. Głowę schylił nisko, unikając patrzenia w zwierciadło. Bał się zobaczyć tą klęskę w swoich oczach. Wiedział, że to go pogrzebie żywcem, odetnie mu tlen, a on i tak będzie musiał to przetrwać. Tak jak każdego dnia.
Znasz to uczucie, gdy wszyscy ludzie, których mijasz, wydają się patrzeć na ciebie z podłym uśmiechem i wrogością w oczach? Gdy szepczą za twoimi plecami i wytykają cię palcami? Gdy doszukujesz się drugiego dna w każdym słowie i nie potrafisz, po prostu nie potrafisz uwierzyć, że ktoś może być szczery i uczciwy wobec ciebie?
Czasami mam wrażenie, że ufałem ci zbyt mocno.
Czasem po prostu czuję się, jakbym wrzeszczał na siebie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób potrzebuję być sam.
Zamknął się w pokoju na poddaszu, delektując się ciszą i mrokiem, które tam panowały. Słyszał ją jak krząta się w sypialni, trzaskając szafkami. Zacisnął zęby, by nie zacząć wrzeszczeć, przegryzając sobie przy tym język i smakując lekko słonawą słodycz swojej krwi. Odpalił papierosa, przykładając go drżącą ręką do ust. Miał kilka minut nim Sam poczuje dym i zacznie się dobijać z krzykiem do jego azylu. Tak bardzo pragnął ciszy. To wszystko wydawało się koszmarem, w którym tkwił i nie mógł znaleźć wyjścia. Czarną komedią, gdzie miał wszystko, a tak naprawdę nie posiadał nic. Zapatrzył się w żarzący czubek papierosa i przyłożył go do przedramienia, jakby chciał zapalić płomienie, które go ozdabiały. Syknął cicho, wciągając powietrze przez zęby, gdy żar dotknął jego skóry, wtapiając się w nią. Przymknął oczy, uspokajając oddech. Ból był tak realny, jak nic innego. Zmrużył oczy, próbując dostrzec w ciemnościach kilka innych blizn, tak starannie ukrytych pod kolorowym wzorem. Były tam, szydząc z niego, a jednocześnie dając mu pewność, że wciąż żyje. Upuścił niedopałek i przydeptał go butem, nie zważając na wypaloną w dywanie dziurę.
Znasz to uczucie, gdy przywołanie szczęśliwych wspomnień graniczy z cudem i wymaga od ciebie nie lada trudu? Zupełnie jakby całe twoje życie składało się z samych porażek i błędów. Jakby wszystko to co zrobiłeś kiedykolwiek, wszystko co osiągnąłeś teraz kpiło z ciebie, plując ci prosto w twarz. Jakby to wszystko krzyczało ci wprost do ucha, że jesteś zerem, że nie znaczysz dla nikogo, zupełnie nic. Niczym kurz zalegający na twoich starych płytach, których kiedyś przecież tak bardzo lubiłeś słuchać. A teraz nawet muzykę traktujesz jako swojego wroga, który czai się na ciebie niczym potwór. Czeka na odpowiedni moment, by zaatakować, zranić, zagryźć, zabić... I od nowa to samo. Unicestwienie nadchodzi każdego wieczora, atakuje falami, gdy niespokojnie czekasz na sen, który nie chce przyjść. A rano zaczynasz walkę o oddech na nowo, o oddech, którego przecież wcale nie chcesz. O ile łatwiej, byłoby po prostu się zatrzymać i paść na twarz, nigdy więcej nie musząc się podnosić, po prostu czekając na koniec? Ale nie ty. Ty uparcie kroczysz na przód, mimo iż cały czas pozostajesz w tym samym miejscu. Topisz się w bagnie żalu, smutku i nienawiści, które otaczają cię ciasno, niczym sieć utkana przez pająka, który tylko czeka, aż jego ofiara sama skona. Męczysz się z całym tym bagażem chaotycznych, bolesnych myśli, jakie tylko twój umysł potrafi przywołać do życia. I sam nasyłasz na siebie te demony. Zupełnie jak czarne kruki, które dziobią twoją skórę, rozrywając ją do krwi. Nie próbujesz ich przegonić, a wręcz przeciwnie, wzniecasz ich ataki swoją bezbronnością. Swoją winą. Bo przecież zawsze obwiniasz siebie o całe zło, które cię otacza. Ale czy pomyślałeś, że to nie twoja klęska? Że zmieniłeś się we wrak, w ofiarę, a twoim oprawcą jest ta osoba, którą kochasz? Że nóż w plecy wbija ci ktoś, kogo myślałeś, że znasz? Z kim spędzałeś całe dnie i noce, z kim spałeś w jednym łóżku, jadłeś śniadanie, marzyłeś o przyszłości... Z kimś kto tak słodko potrafił ci kłamać i składać obietnice, w które z zaufaniem małego dziecka, wierzyłeś.
Nie potrzebuję cię dłużej.
Nie potrzebuję ani jednego dnia więcej z tobą wyniszczającą mnie.
Usłyszał jak pięść Samanthy uderzyła w drzwi. Więc już tu jest. Jego miłość. Jego żona. Jego marzenie. Jego kat. Przyszła po niego. By kolejny raz zabić w zarodku nadzieję, że nie wszystko musi być złe. Że kolejny dzień może przynieść trochę słońca i rozjaśnić jego życie. Uśmiechnął się smutno i wstał z fotela. Otworzył drzwi, stając twarzą w twarz z kobietą, którą kiedyś kochał. Spojrzał w jej oczy, próbując dostrzec chociaż cień uczucia, które było między nimi. Nie znalazł nic poza niechęcią.
- Chcę rozwodu. - wyszeptał cicho, pewnym głosem.
Podniósł lekko kąciki ust, tak bardzo odzwyczajone od uśmiechania. Przymknął na kilka sekund oczy, delektując się ciszą, która w końcu nastała. Wyminął ją w progu, a po chwili opuścił mieszkanie. Nabrał w usta haust powietrza, czując jak jego płuca napełniają się tlenem, pierwszy raz od dawna z taką łatwością.
Był wolny.
Znasz to uczucie, gdy o twojej przyszłości decyduje jeden krok? Jeden malutki kroczek, jedna decyzja, jedno słowo, które jest w stanie zmienić twoje jutro. Odmienić twoje życie, uwolnić cię z więzienia w jakim jesteś zamknięty. Nie? Ah, boisz się podjąć takie wyzwanie? Boisz się tego co czeka za zakrętem? Lepiej wegetować w znanym piekle, niż sięgnąć chmur? Wiesz co? Nie bój się. Niech dzisiaj będzie twoim wczorajszym jutrem. Idź.
Nie zostawaj.
______
Pierwszy raz w życiu napisałam oneshot'a i wydaje mi się, że nie jest tragicznie, hm? Wiele dla mnie znaczy to co tu napisałam. Jest to bardzo osobiste. Przy akompaniamencie Don't Stay, Linkin Park. Weźcie sobie to przesłanie do serducha, nie ma co się bać jutra. Jak to mówią moi kochani Marsi : Jump and touch the sky! Może ja kiedyś też się przestanę bać.
Wasza, Vampire Soul.
___
Znasz to uczucie, gdy osoba, dla której kiedyś wskoczyłbyś w ogień, nagle staje się bardziej obca, niż mijany na ulicy przechodzień? Gdy słowa i gesty, które kochałeś nagle stają się tak irytujące i nie do zniesienia, że chce ci się krzyczeć? Gdy przepaść między wami wydaje się wręcz nie do przeskoczenia i wiesz, bardzo dobrze wiesz, że nawet jeden krok sprawi, że spadniesz w dół?
Czasami muszę pamiętać o tym, by oddychać.
Czasem potrzebuję, byś trzymała się z dala ode mnie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób chcę żebyś odeszła.
Do Chestera nie docierało ani jedno ze słów, które wypowiadała Samantha. Jedyne co słyszał to jej irytujący ton głosu, wwiercający mu się w czaszkę. Bezlitośnie, bez znieczulenia. Zacisnął pięści, czując jak strzelają mu pojedyncze kostki w palcach. Miał tak ogromną ochotę uderzyć nimi w ścianę. Poczuć coś więcej, niż tą wszechogarniającą pustkę. Skupił zamglone spojrzenie na obrączce, która zdawała się parzyć mu skórę. Jak piętno, którym został naznaczony. Jak blizna, po bolesnej ranie. Wstał gwałtownie z kuchennego stołka, nie zwracając uwagi na nieprzyjemny pisk i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, ignorując jej krzyki.
Znasz to uczucie, gdy nie możesz wytrzymać sam ze sobą, a twój widok doprowadza cię do szału? Gdy wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, dostrzegasz w swoich oczach jedynie nienawiść i obrzydzenie? Gdy jedyną rzeczą na którą masz ochotę, to unieść pięść i roztrzaskać taflę, z której patrzy na ciebie szyderczo ktoś, kto wygląda jak ty, a jest zupełnie inny niż ten, którego znałeś całe życie? Nie potrafisz znieść tej osoby, którą się stałeś, a droga powrotna rozmyła się we mgle. Nie ma powrotu. Wszystkie mosty, które doprowadziły cię do tego miejsca, w którym się znajdujesz, spaliłeś za sobą, nie chcąc nigdy wracać. A teraz tak bardzo chcesz uciec. Nieważne gdzie, byleby daleko stąd.
Zapomnij o naszych wspomnieniach.
Zapomnij o naszych możliwościach.
Weź ze sobą całą tą swoją niewiarę.
Po prostu oddaj mi siebie samego.
Ochlapał twarz zimną wodą, zaciskając dłonie na krawędziach zlewu. Głowę schylił nisko, unikając patrzenia w zwierciadło. Bał się zobaczyć tą klęskę w swoich oczach. Wiedział, że to go pogrzebie żywcem, odetnie mu tlen, a on i tak będzie musiał to przetrwać. Tak jak każdego dnia.
Znasz to uczucie, gdy wszyscy ludzie, których mijasz, wydają się patrzeć na ciebie z podłym uśmiechem i wrogością w oczach? Gdy szepczą za twoimi plecami i wytykają cię palcami? Gdy doszukujesz się drugiego dna w każdym słowie i nie potrafisz, po prostu nie potrafisz uwierzyć, że ktoś może być szczery i uczciwy wobec ciebie?
Czasami mam wrażenie, że ufałem ci zbyt mocno.
Czasem po prostu czuję się, jakbym wrzeszczał na siebie.
Czasami odczuwam zwątpienie, jakiego nie znałem.
W jakiś sposób potrzebuję być sam.
Zamknął się w pokoju na poddaszu, delektując się ciszą i mrokiem, które tam panowały. Słyszał ją jak krząta się w sypialni, trzaskając szafkami. Zacisnął zęby, by nie zacząć wrzeszczeć, przegryzając sobie przy tym język i smakując lekko słonawą słodycz swojej krwi. Odpalił papierosa, przykładając go drżącą ręką do ust. Miał kilka minut nim Sam poczuje dym i zacznie się dobijać z krzykiem do jego azylu. Tak bardzo pragnął ciszy. To wszystko wydawało się koszmarem, w którym tkwił i nie mógł znaleźć wyjścia. Czarną komedią, gdzie miał wszystko, a tak naprawdę nie posiadał nic. Zapatrzył się w żarzący czubek papierosa i przyłożył go do przedramienia, jakby chciał zapalić płomienie, które go ozdabiały. Syknął cicho, wciągając powietrze przez zęby, gdy żar dotknął jego skóry, wtapiając się w nią. Przymknął oczy, uspokajając oddech. Ból był tak realny, jak nic innego. Zmrużył oczy, próbując dostrzec w ciemnościach kilka innych blizn, tak starannie ukrytych pod kolorowym wzorem. Były tam, szydząc z niego, a jednocześnie dając mu pewność, że wciąż żyje. Upuścił niedopałek i przydeptał go butem, nie zważając na wypaloną w dywanie dziurę.
Znasz to uczucie, gdy przywołanie szczęśliwych wspomnień graniczy z cudem i wymaga od ciebie nie lada trudu? Zupełnie jakby całe twoje życie składało się z samych porażek i błędów. Jakby wszystko to co zrobiłeś kiedykolwiek, wszystko co osiągnąłeś teraz kpiło z ciebie, plując ci prosto w twarz. Jakby to wszystko krzyczało ci wprost do ucha, że jesteś zerem, że nie znaczysz dla nikogo, zupełnie nic. Niczym kurz zalegający na twoich starych płytach, których kiedyś przecież tak bardzo lubiłeś słuchać. A teraz nawet muzykę traktujesz jako swojego wroga, który czai się na ciebie niczym potwór. Czeka na odpowiedni moment, by zaatakować, zranić, zagryźć, zabić... I od nowa to samo. Unicestwienie nadchodzi każdego wieczora, atakuje falami, gdy niespokojnie czekasz na sen, który nie chce przyjść. A rano zaczynasz walkę o oddech na nowo, o oddech, którego przecież wcale nie chcesz. O ile łatwiej, byłoby po prostu się zatrzymać i paść na twarz, nigdy więcej nie musząc się podnosić, po prostu czekając na koniec? Ale nie ty. Ty uparcie kroczysz na przód, mimo iż cały czas pozostajesz w tym samym miejscu. Topisz się w bagnie żalu, smutku i nienawiści, które otaczają cię ciasno, niczym sieć utkana przez pająka, który tylko czeka, aż jego ofiara sama skona. Męczysz się z całym tym bagażem chaotycznych, bolesnych myśli, jakie tylko twój umysł potrafi przywołać do życia. I sam nasyłasz na siebie te demony. Zupełnie jak czarne kruki, które dziobią twoją skórę, rozrywając ją do krwi. Nie próbujesz ich przegonić, a wręcz przeciwnie, wzniecasz ich ataki swoją bezbronnością. Swoją winą. Bo przecież zawsze obwiniasz siebie o całe zło, które cię otacza. Ale czy pomyślałeś, że to nie twoja klęska? Że zmieniłeś się we wrak, w ofiarę, a twoim oprawcą jest ta osoba, którą kochasz? Że nóż w plecy wbija ci ktoś, kogo myślałeś, że znasz? Z kim spędzałeś całe dnie i noce, z kim spałeś w jednym łóżku, jadłeś śniadanie, marzyłeś o przyszłości... Z kimś kto tak słodko potrafił ci kłamać i składać obietnice, w które z zaufaniem małego dziecka, wierzyłeś.
Nie potrzebuję cię dłużej.
Nie potrzebuję ani jednego dnia więcej z tobą wyniszczającą mnie.
Usłyszał jak pięść Samanthy uderzyła w drzwi. Więc już tu jest. Jego miłość. Jego żona. Jego marzenie. Jego kat. Przyszła po niego. By kolejny raz zabić w zarodku nadzieję, że nie wszystko musi być złe. Że kolejny dzień może przynieść trochę słońca i rozjaśnić jego życie. Uśmiechnął się smutno i wstał z fotela. Otworzył drzwi, stając twarzą w twarz z kobietą, którą kiedyś kochał. Spojrzał w jej oczy, próbując dostrzec chociaż cień uczucia, które było między nimi. Nie znalazł nic poza niechęcią.
- Chcę rozwodu. - wyszeptał cicho, pewnym głosem.
Podniósł lekko kąciki ust, tak bardzo odzwyczajone od uśmiechania. Przymknął na kilka sekund oczy, delektując się ciszą, która w końcu nastała. Wyminął ją w progu, a po chwili opuścił mieszkanie. Nabrał w usta haust powietrza, czując jak jego płuca napełniają się tlenem, pierwszy raz od dawna z taką łatwością.
Był wolny.
Znasz to uczucie, gdy o twojej przyszłości decyduje jeden krok? Jeden malutki kroczek, jedna decyzja, jedno słowo, które jest w stanie zmienić twoje jutro. Odmienić twoje życie, uwolnić cię z więzienia w jakim jesteś zamknięty. Nie? Ah, boisz się podjąć takie wyzwanie? Boisz się tego co czeka za zakrętem? Lepiej wegetować w znanym piekle, niż sięgnąć chmur? Wiesz co? Nie bój się. Niech dzisiaj będzie twoim wczorajszym jutrem. Idź.
Nie zostawaj.
______
Pierwszy raz w życiu napisałam oneshot'a i wydaje mi się, że nie jest tragicznie, hm? Wiele dla mnie znaczy to co tu napisałam. Jest to bardzo osobiste. Przy akompaniamencie Don't Stay, Linkin Park. Weźcie sobie to przesłanie do serducha, nie ma co się bać jutra. Jak to mówią moi kochani Marsi : Jump and touch the sky! Może ja kiedyś też się przestanę bać.
Wasza, Vampire Soul.
wtorek, 15 kwietnia 2014
13. I belong to you, and you belong to me too.
Wieczorem zasiadła przed laptopem i w sieci oglądała konferencję z chłopakami. Chaz tak jak obiecał, zadzwonił, gdy tylko dotarli na miejsce, ale nie mógł zbyt długo rozmawiać, gonił ich czas. Dziennikarze byli dociekliwi, a chłopcy z cierpliwością odpowiadali na kolejne pytania. Wszystko przebiegało płynnie, do czasu, gdy padło pytanie o plany na kolejne miesiące. Chester bawiąc się mikrofonem, bez wahania odpowiedział.
- Najbliższe kilka miesięcy będzie dla nas szczególnie ważne, nie tylko ze względu na nagrywanie nowego albumu. Brad zetnie w końcu włosy, Phoenix zafarbuje się na zielono, Spike spodziewa się dziecka razem ze swoją uroczą współmałżonką, a ja planuję ślub... - Shinoda zakrztusił się wodą, którą właśnie pił, a Rob z hukiem upuścił jedną z pałeczek, którymi uderzał o stół. Nawet Joe przestał bazgrolić coś na kartce i razem z resztą chłopaków, skupił spojrzenie na wokaliście. Na sali wybuchł gwar pytań.
- Planuję ślubować czystość i wierność najświętszemu różowemu drzewu, które rośnie w moim ogrodzie, oczywiście. Nie róbmy z tego sensacji.
Zaśmiała się głośno, słysząc tą wymówkę. Gdy kilka minut później chłopcy zniknęli z wizji, wybrała jego numer. Odebrał po kilku sygnałach.
- Tak?
- Święte, różowe drzewo, co?
- Oglądałaś? - zaśmiał się cicho. - Ała, Mike! Mike do cholery, nie rzucaj tym we mnie! Odłóż tego pilota! Kurwa, Mike przestań!
- Domyślam się, że mu nie powiedziałeś? - parsknęła śmiechem, słysząc w tle krzyki Shinody i dziwne huki.
- I podejrzewam, że jak zaraz tego nie zrobię, to nie będzie miał kto zaśpiewać na koncercie. Zadzwonię później. Kocham cię. - nie czekając na odpowiedź, rozłączył się.
~*~
Wracała późnym popołudniem, po długim dniu pełnym rozmów kwalifikacyjnych, do domu. Dwie redakcje były zainteresowane współpracą z jej osobą, więc pozostawało czekać na telefon. Zamknęła drzwi, rzucając klucze na mały stolik i ruszyła w kierunku kuchni. Zerknęła na komórkę, Chester przez cały dzień nie dzwonił, ale nie chciała mu przeszkodzić w jakimś wywiadzie. Ze szklanką soku, udała się do sypialni, po drodze zrzucając z siebie beżową marynarkę. Zerknęła na sukienkę, leżącą na łóżku i weszła do łazienki. Zaraz, sukienka? Z niepewną miną wróciła do pokoju i dotknęła satynowej kreacji, w kolorze turkusu.
- Co jest? - mruknęła zdziwiona.
Przy sukience leżały sandałki, delikatna biżuteria i złożona na pół, błękitna kartka, przywiązana do orchidei, jej ulubionego kwiatu. Rozłożyła arkusik, od razu rozpoznając wąskie pismo Chestera.
- Najbliższe kilka miesięcy będzie dla nas szczególnie ważne, nie tylko ze względu na nagrywanie nowego albumu. Brad zetnie w końcu włosy, Phoenix zafarbuje się na zielono, Spike spodziewa się dziecka razem ze swoją uroczą współmałżonką, a ja planuję ślub... - Shinoda zakrztusił się wodą, którą właśnie pił, a Rob z hukiem upuścił jedną z pałeczek, którymi uderzał o stół. Nawet Joe przestał bazgrolić coś na kartce i razem z resztą chłopaków, skupił spojrzenie na wokaliście. Na sali wybuchł gwar pytań.
- Planuję ślubować czystość i wierność najświętszemu różowemu drzewu, które rośnie w moim ogrodzie, oczywiście. Nie róbmy z tego sensacji.
Zaśmiała się głośno, słysząc tą wymówkę. Gdy kilka minut później chłopcy zniknęli z wizji, wybrała jego numer. Odebrał po kilku sygnałach.
- Tak?
- Święte, różowe drzewo, co?
- Oglądałaś? - zaśmiał się cicho. - Ała, Mike! Mike do cholery, nie rzucaj tym we mnie! Odłóż tego pilota! Kurwa, Mike przestań!
- Domyślam się, że mu nie powiedziałeś? - parsknęła śmiechem, słysząc w tle krzyki Shinody i dziwne huki.
- I podejrzewam, że jak zaraz tego nie zrobię, to nie będzie miał kto zaśpiewać na koncercie. Zadzwonię później. Kocham cię. - nie czekając na odpowiedź, rozłączył się.
~*~
Wracała późnym popołudniem, po długim dniu pełnym rozmów kwalifikacyjnych, do domu. Dwie redakcje były zainteresowane współpracą z jej osobą, więc pozostawało czekać na telefon. Zamknęła drzwi, rzucając klucze na mały stolik i ruszyła w kierunku kuchni. Zerknęła na komórkę, Chester przez cały dzień nie dzwonił, ale nie chciała mu przeszkodzić w jakimś wywiadzie. Ze szklanką soku, udała się do sypialni, po drodze zrzucając z siebie beżową marynarkę. Zerknęła na sukienkę, leżącą na łóżku i weszła do łazienki. Zaraz, sukienka? Z niepewną miną wróciła do pokoju i dotknęła satynowej kreacji, w kolorze turkusu.
- Co jest? - mruknęła zdziwiona.
Przy sukience leżały sandałki, delikatna biżuteria i złożona na pół, błękitna kartka, przywiązana do orchidei, jej ulubionego kwiatu. Rozłożyła arkusik, od razu rozpoznając wąskie pismo Chestera.
"Mam nadzieję, że sukienka Ci się podoba
i że chociaż trochę lubisz zabawę w podchody, tak jak kiedyś.
Tym razem będzie łatwiej - w samochodzie masz
ustawioną nawigację. Czekam na Ciebie.
Ch."
Uśmiechnęła się szeroko, przykładając kwiat do nosa. Co on znowu wymyślił? W ekspresowym tempie, byleby go jak najszybciej zobaczyć, przebrała się i poprawiła makijaż, a już po chwili siedziała znów w samochodzie. Na fotelu kierowcy leżała kolejna orchidea. Jak on to robi? Odpaliła silnik i słuchając wskazówek GPS'u, ruszyła w drogę.
~*~
Trzęsącymi się dłońmi odebrał telefon.
- Ruszyła. - zwięzła informacja wprawiła jego serce w nierówny rytm. Czuł jak pocą mu się dłonie.
- Dzięki.
- Powodzenia, stary.
Upewnił się, że wszystko jest gotowe i czekał.
~*~
Zaparkowała przed małymi, kamiennymi schodkami prowadzącymi na wzgórze. Podekscytowana ruszyła do góry. Widok, który tam zastała wprawił ją w osłupienie, a w kącikach oczu zgromadziły się łzy. Stał tam. Jej uosobienie greckiego boga, ubrany w ciemny garnitur, który nie nadawał mu sztywnego, formalnego wyglądu, a wręcz przeciwnie. Wyglądał jeszcze niegrzeczniej, niż gdyby miał na sobie skórzaną kurtkę i podarte jeansy. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem, wyginając sobie palce u rąk. Był zdenerwowany. W jednej dłoni trzymał bukiet tych samych kwiatów, które znalazła w sypialni i samochodzie. Po jego lewej stronie leżał koc z przygotowaną kolacją dla dwojga i butelka szampana. Wszystko to otoczone blaskiem kilkunastu świec, których płomienie tańczyły lekko na wietrze. Krajobraz, który się za nim roztaczał, próbował przyćmić go swoim pięknem, prezentując błyszczące gwiazdy i blady rogal księżyca. Ona jednak, nie potrafiła oderwać spojrzenia od jego oczu.
- Jak? - spytała cicho, podchodząc do niego powoli.
- Ślicznie wyglądasz. - ucałował jej policzek, wręczając kwiaty. - A odpowiedz na twoje pytanie, pozostanie moją słodką tajemnicą. Wiedz, że dla ciebie zrobię wszystko. No, ale nie przedłużajmy.
Uklęknął przed nią, wyciągając z kieszeni marynarki małe, granatowe pudełeczko. Przyłożyła palce do ust, czując, że lada chwila się rozpłacze.
- Melody, nie potrafię powiedzieć jakim idiotą byłem, że nie potrafiłem cię zatrzymać przy sobie. Że nie miałem na to odwagi, wtedy kiedy powinienem. Ale nie chcę być dłużej głupcem i wiem, że nie chcę dalej iść, jeśli nie będziesz szła przy mnie. Ja po prostu chcę być przy tobie, kiedy zaskoczy nas deszcz. Chcę widzieć cię uśmiechniętą, nie we łzach. Chcę cię czuć, gdy noc przyodziewa swój płaszcz. Nic nie mów, już gubię się pośród słów. - zaśmiał się cicho. - Wszystko co mogę powiedzieć, to kocham cię, aż do końca*. Zostaniesz moją żoną, Melody?
Opadła na kolana, obok niego.
- Oczywiście, że tak Chester. Kocham cię najmocniej na świecie i jestem najszczęśliwszą kobietą, wiedząc, że odwzajemniasz moje uczucia.
Pocałował ją i wsunął pierścionek na jej palec. Złota obrączka z małymi diamencikami, układającymi się w delikatny wzór, iskrzyła się pięknie w blasku świec. Ucałował jej dłoń.
- Dziękuję. - szepnął i mocno ją do siebie przytulił.
- To ja dziękuję.
Pomógł jej wstać i poprowadził w stronę koca. Podał lampkę szampana i wzniósł toast.
- Za nas, Mel. Za naszą przyszłość. Przysięgam tu, pod gwiazdami, że zrobię wszystko byś była ze mną szczęśliwa.
Trącił lekko jej kieliszek swoim i upił łyk. Zanurzyła usta w zimnym trunku, czując jak bąbelki łaskoczą jej podniebienie.
- Myślałam, że będziecie dopiero jutro.
- Takie było założenie, ale jak opowiedziałem chłopakom o swoich planach, to odwołali dwa wywiady i rano wróciliśmy samolotem do LA. Mike mi ze wszystkim pomógł. Zaskoczona? - uśmiechnął się, obserwując ją uważnie.
- Bardzo. Zrobiłeś mi ogromną niespodziankę.
- A jak tam z pracą?
- Byłam w siedmiu redakcjach. Czekam na odpowiedź z dwóch.
- Świetnie! Jakich? - był szczerze zainteresowany.
- Pierwsza to gazeta prawna, ale potrzebują specjalisty do spraw bankowości, a druga to mała, niezależna redakcja, pisząca w sumie o wszystkim. Potrzebują edytora. Bardziej bym wolała, chyba tą drugą opcję, chociaż różnie to bywa z tymi niezależnymi. W jeden dzień istnieją, w drugi już nie, sam wiesz. - machnęła ręką.
- Trzymam kciuki. Nam zostały jeszcze dwa koncerty. Za trzy tygodnie w Nowym Jorku i za prawie dwa miesiące, tutaj w LA. Tak myślałem...
- Hm?
- Skoro mam teraz trochę wolnego, a i ty na razie nie pracujesz, to może to dobry moment, aby wybrać się do Phoenix? Wiesz, wypadałoby poinformować twoich rodziców o naszych planach. Nawet jeśli nie mam co liczyć na ich zgodę.
- Przestań, ojciec co najwyżej pogrozi ci strzelbą. - zaśmiała się cicho.
- Bardzo śmieszne. Mało razy uciekałem przez okno z twojego pokoju?
- Wiesz, że mama zawsze widziała mnie w roli utalentowanej baletnicy, czy skrzypaczki, a jeszcze lepiej zakonnicy. - przewróciła zirytowana oczami. - Ale mieli czas żeby się pogodzić z tym jaka jestem i z tym, że od zawsze mi towarzyszysz. Jeśli nie, ich problem.
Ucałował jej usta, smakując z nich resztek szampana.
- Chcę też w końcu odwiedzić mamę. Nie widziałem jej od pogrzebu ojca, a rozstaliśmy się wtedy w niezbyt przyjacielskich stosunkach. Ale jak tylko pomyślę, że mam wejść do tego domu, ogarnia mnie panika. - zamknął oczy, kręcąc lekko głową. Przytuliła się do niego, obejmując dłońmi w pasie.
- Damy radę, skarbie. Wiesz o tym?
Kiwnął lekko i oparł policzek o czubek jej głowy.
- Możemy pojechać tam jutro, żeby nie zostawiać tego na ostatnią chwilę. Zresztą im szybciej to zrobimy, tym szybciej będziemy mieli to za sobą.
- Dobra myśl, ale najpierw pojedziemy ustalić datę, ok?
- Spieszy ci się, do tego ślubu mój drogi.
- Co poradzę? Chcę żeby cały świat wiedział, że jesteś moja. Moja przyszła pani Bennington.
- Twoja Chazy. Tylko twoja.
_____
Jest i nowy. Wiem, że nie jest za długi, tak samo jak pozostałe, ale na samym początku informowałam Was, że nie potrafię pisać długich rozdziałów. Staram się to Wam wynagrodzić publikacją co 3-4 dni. Wybaczycie? :) Pozostawiam rozdział Waszej ocenie, komentujcie :)
*Ah jeszcze jedno. Słowa oświadczyn to fragment piosenki The Pogues - Love you till the end Po prostu nie chciałam tego spieprzyć ;) No to tyle :)
sobota, 12 kwietnia 2014
12. You are the reason I stay alive.
Przeciągnęła się lekko, czując jak jedwabna pościel pieści jej ciało. Otworzyła oczy, napotykając wpatrzone w nią błyszczące, czarne tęczówki. Uśmiechnęła się delikatnie i przekręciła na bok.
- Dzień dobry księżniczko. - mruknął, wodząc palcem po jej nagim ramieniu.
- Mhm. - mruknęła cicho. - Czemu już nie śpisz?
- Byłem w sklepie, po coś do jedzenia.
- Tak wcześnie?
- Jest jedenasta, Mel. - zaśmiał się pod nosem.
- O, no to rzeczywiście pospałam. - posłała mu leniwy uśmiech.
- Biorąc pod uwagę to, że raczej nie za długo spaliśmy tej nocy, nie ma co się dziwić. - puścił jej perskie oko, na co zarumieniła się lekko i przygryzła wargę, próbując zamaskować szeroki, pełny zadowolenia uśmiech.
- Jakie mamy plany na dziś? - zmieniła temat.
- Dziś jestem do twojej dyspozycji, jutro niestety jadę z chłopakami do Chicago, na koncert.
- Na długo?
- Dwa, góra trzy dni. - uśmiechnął się smutno. - Wytrzymasz beze mnie?
- Nie mam innego wyjścia. Będę miała chwilę, żeby rozejrzeć się za pracą.
- Przecież nie musisz pracować.
Popukała się palcem w czoło, dając mu tym samym do zrozumienia, co sądzi o jego pomyśle.
- Nie bądź głupi. Po pierwsze nie mam zamiaru być twoją utrzymanką, a po drugie oszalałabym, gdybym miała siedzieć całymi dniami w czterech ścianach. Wiesz, że nie jestem typem kury domowej.
Roześmiał się głośno.
- No co?
- Wyobraziłem sobie ciebie w luźnym fartuszku, bamboszach i z wałkami na głowie, jak czekasz na mnie w drzwiach, z tłuczkiem do mięsa w ręku. - przewrócił się na plecy, trzymając się za brzuch i wciąż śmiejąc.
- Zabawne - rzuciła sarkastycznie, patrząc na niego spod byka.
- No już, przepraszam. - próbował opanować chichot. - Nawet w worku na śmieci wciąż byś mi się podobała. To co, ruszamy gdzieś z domu?
- Niech będzie. Daj mi piętnaście minut.
- Zrobię w tym czasie kawy, zjesz coś?
- Coś lekkiego, poproszę.
Pocałował ją delikatnie i zostawił samą.
~*~
Zaparkowali auto i ruszyli trzymając się za ręce, w bliżej nieokreślonym kierunku. Wzbudzali powszechne zainteresowanie i nie minęło dziesięć minut, gdy dziewczyna zauważyła pierwszego faceta z aparatem.
- Chester, paparazzi. - mruknęła cicho, chcąc zabrać swoją rękę, ten jednak tylko wzmocnił uścisk.
- Niech robią zdjęcia, niech piszą. Dopóki będą pisać prawdę, oczywiście. Nie chcę się z tobą ukrywać i pilnować na każdym kroku. Wierz mi, wszystko co mogli o mnie złego opublikować, już opublikowali. Teraz mogą pisać o tym, że jestem szczęśliwy, albo się odwalić. Ciebie nie pozwolę skrzywdzić. Rozumiesz?
- Boję się reakcji ludzi czy twoich fanów.
- Prawdziwi fani zrozumieją i będą życzyć nam jak najlepiej. Napalone nastolatki, które twierdzą, że kiedyś zostanę ojcem ich dzieci... - parsknął śmiechem. - Sądzisz, że ich zdanie się dla mnie liczy? Ty się dla mnie liczysz Melody i uwierz mi, gdy mówię, że reszta mnie nie interesuje.
- Wierzę Chazy. - uśmiechnęła się, widząc swoje odbicie w jego ciemnych okularach. Pocałował ją i pociągnął za sobą do dużego centrum handlowego.
Po ponad dwóch godzinach wrócili do mieszkania, zastając na podjeździe furgonetkę i dwóch mężczyzn gotowych wypakować towar we wskazane miejsce. No tak, spędzili czas kupując drobne jak i większe dodatki do mieszkania, kilka puszek farby, i różne inne drobiazgi. Jak wiadomo mieszkanie kawalera, nawet artysty, wykończone jest w dość minimalistycznym stylu, a damska ręka potrafi nadać charakteru każdemu pomieszczeniu. Wykładali kolorowe przyprawniki, wazony i całą resztę głupot, a Chester nie potrafił sobie wyobrazić, że większość z tych rzeczy jest w ogóle potrzebna do życia codziennego, ale nie mógł zaprzeczyć, że nadawały jakiegoś uroku i ciepła. Gdy przemalowywali jedną ze ścian w salonie na jasną zieleń, nie obeszło się bez zużycia części farby na ozdabianie siebie nawzajem. Wylądowali w końcu na kanapie przykrytej folią malarską, tak samo jak reszta przedmiotów i mebli w pokoju. Dziewczyna leżała na plecach, przyciśnięta przez Chestera, podpierającego się na łokciach. Śmiejąc się w głos próbowała mu uciec, w czasie, gdy on malował jej na policzku zielonego motylka. Wysunął przy tym koniuszek języka, skupiając się na swoim zadaniu. Skończył i spojrzał na nią zadowolony.
- Pasuje do ciebie. - mruknął, całując ją lekko w usta. - Szkoda, że trzeba będzie go zmyć. - musnął palcem czubek jej nosa.
- Może zrobię sobie coś na stałe?
- Na twarzy? - zaśmiał się.
- Nie na twarzy, głuptasie. Może na łopatce?
Uśmiechnął się lekko, całując mały wzór splecionych liter na jej nadgarstku.
- Jeśli będziesz chciała to zabiorę cię do studia.
- Zastanowię się nad tym. Twoje tatuaże są śliczne. Od zawsze je uwielbiałam. - położyła dłonie na jego przedramionach, głaszcząc kolorowe płomienie. Po chwili złapała za brzeg jego koszulki i ściągnęła mu ją przez głowę, zrzucając na podłogę. Ogłądała każdy wzór dokładnie, mimo iż znała je na pamięć. Każdą historię i każde znaczenie poszczególnych kresek tuszu, które tworzyły całość. Przyglądał się jej z lekko rozchylonymi ustami, oddychając płytko. Przeturlał się na bok, ciągnąc ją za sobą. Odgarnął jej włosy z policzka i objął spojrzeniem jej twarz.
- O której jutro jedziecie?
- O czwartej muszę być na nogach. O szóstej mamy samolot. Później jakaś konferencja, wieczorem koncert i na drugi dzień kilka wywiadów. Nie ogarniam tego do końca...
- Czasami mam wrażenie, że nie poradzilibyście sobie, gdyby nie Mike.
- Nie bez powodu nazywamy go naszym klejem. - zaśmiał się cicho. - Melody?
- Tak?
- Wiesz, że cię kocham?
- Wiem Chazy. Ja ciebie też.
Pocałowała go lekko, a po chwili pocałunek przerodził się w pełen pasji. Przyciągnął ją do siebie mocniej.
- Trzeba będzie zmyć tą farbę, później będzie problem. - mruknął między pocałunkami.
- Widzę, że bardzo polubił pan łazienkę, panie Bennington.
- Żebyś wiedziała, to ostatnio moje ulubione miejsce w całym domu. - rzucił jej figlarny uśmiech i lekko ugryzł w szyję. - Mianowicie od wczoraj. - złapał zębami płatek jej ucha, na co cicho mruknęła. - Ale mogę też polubić inne pomieszczenia w naszym domu. - dodał, akcentując przedostatnie słowo i musnął palcami skórę jej brzucha pod luźną koszulką. - Możemy zacząć od zaraz, co ty na to?
~*~
- Melody, Skarbie. - cichy szept wdarł się przez kłęby snu do jej podświadomości. Mruknęła cicho, odganiając intruza ręką niczym natrętną muchę.
- Mel, kochanie. - usłyszała głośniej. Otworzyła zaspane oczy i spojrzała niewyraźnie na chłopaka.
- Myszko muszę już iść, nie chciałem zniknąć bez słowa.
Wyciągnęła dłonie w jego stronę jak mała dziewczynka, robiąc przy tym smutną minę.
- Będę tęskniła - mruknęła sennie, gdy przytulił się do niej mocno.
- Ja też. Nawet się nie obejrzysz, a już będę z powrotem. Zadzwonię jak tylko wylądujemy na miejscu, ok?
- Dobrze Chazy. Kocham cię, uważaj na siebie.
- Ja też cię kocham. Wrócę tak szybko jak to będzie możliwe. - pocałował ją w usta i w czoło. - Śpij kochanie.
Poprawił kołdrę, którą była otulona, złapał swoją podręczną torbę i opuścił mieszkanie.
___
Oddaję kolejny rozdział w Wasze ręcę i liczę na Wasze opinie :)
Przy okazji z całego serduszka dziękuję za 3100 wyświetleń tej historii :)
- Dzień dobry księżniczko. - mruknął, wodząc palcem po jej nagim ramieniu.
- Mhm. - mruknęła cicho. - Czemu już nie śpisz?
- Byłem w sklepie, po coś do jedzenia.
- Tak wcześnie?
- Jest jedenasta, Mel. - zaśmiał się pod nosem.
- O, no to rzeczywiście pospałam. - posłała mu leniwy uśmiech.
- Biorąc pod uwagę to, że raczej nie za długo spaliśmy tej nocy, nie ma co się dziwić. - puścił jej perskie oko, na co zarumieniła się lekko i przygryzła wargę, próbując zamaskować szeroki, pełny zadowolenia uśmiech.
- Jakie mamy plany na dziś? - zmieniła temat.
- Dziś jestem do twojej dyspozycji, jutro niestety jadę z chłopakami do Chicago, na koncert.
- Na długo?
- Dwa, góra trzy dni. - uśmiechnął się smutno. - Wytrzymasz beze mnie?
- Nie mam innego wyjścia. Będę miała chwilę, żeby rozejrzeć się za pracą.
- Przecież nie musisz pracować.
Popukała się palcem w czoło, dając mu tym samym do zrozumienia, co sądzi o jego pomyśle.
- Nie bądź głupi. Po pierwsze nie mam zamiaru być twoją utrzymanką, a po drugie oszalałabym, gdybym miała siedzieć całymi dniami w czterech ścianach. Wiesz, że nie jestem typem kury domowej.
Roześmiał się głośno.
- No co?
- Wyobraziłem sobie ciebie w luźnym fartuszku, bamboszach i z wałkami na głowie, jak czekasz na mnie w drzwiach, z tłuczkiem do mięsa w ręku. - przewrócił się na plecy, trzymając się za brzuch i wciąż śmiejąc.
- Zabawne - rzuciła sarkastycznie, patrząc na niego spod byka.
- No już, przepraszam. - próbował opanować chichot. - Nawet w worku na śmieci wciąż byś mi się podobała. To co, ruszamy gdzieś z domu?
- Niech będzie. Daj mi piętnaście minut.
- Zrobię w tym czasie kawy, zjesz coś?
- Coś lekkiego, poproszę.
Pocałował ją delikatnie i zostawił samą.
~*~
Zaparkowali auto i ruszyli trzymając się za ręce, w bliżej nieokreślonym kierunku. Wzbudzali powszechne zainteresowanie i nie minęło dziesięć minut, gdy dziewczyna zauważyła pierwszego faceta z aparatem.
- Chester, paparazzi. - mruknęła cicho, chcąc zabrać swoją rękę, ten jednak tylko wzmocnił uścisk.
- Niech robią zdjęcia, niech piszą. Dopóki będą pisać prawdę, oczywiście. Nie chcę się z tobą ukrywać i pilnować na każdym kroku. Wierz mi, wszystko co mogli o mnie złego opublikować, już opublikowali. Teraz mogą pisać o tym, że jestem szczęśliwy, albo się odwalić. Ciebie nie pozwolę skrzywdzić. Rozumiesz?
- Boję się reakcji ludzi czy twoich fanów.
- Prawdziwi fani zrozumieją i będą życzyć nam jak najlepiej. Napalone nastolatki, które twierdzą, że kiedyś zostanę ojcem ich dzieci... - parsknął śmiechem. - Sądzisz, że ich zdanie się dla mnie liczy? Ty się dla mnie liczysz Melody i uwierz mi, gdy mówię, że reszta mnie nie interesuje.
- Wierzę Chazy. - uśmiechnęła się, widząc swoje odbicie w jego ciemnych okularach. Pocałował ją i pociągnął za sobą do dużego centrum handlowego.
Po ponad dwóch godzinach wrócili do mieszkania, zastając na podjeździe furgonetkę i dwóch mężczyzn gotowych wypakować towar we wskazane miejsce. No tak, spędzili czas kupując drobne jak i większe dodatki do mieszkania, kilka puszek farby, i różne inne drobiazgi. Jak wiadomo mieszkanie kawalera, nawet artysty, wykończone jest w dość minimalistycznym stylu, a damska ręka potrafi nadać charakteru każdemu pomieszczeniu. Wykładali kolorowe przyprawniki, wazony i całą resztę głupot, a Chester nie potrafił sobie wyobrazić, że większość z tych rzeczy jest w ogóle potrzebna do życia codziennego, ale nie mógł zaprzeczyć, że nadawały jakiegoś uroku i ciepła. Gdy przemalowywali jedną ze ścian w salonie na jasną zieleń, nie obeszło się bez zużycia części farby na ozdabianie siebie nawzajem. Wylądowali w końcu na kanapie przykrytej folią malarską, tak samo jak reszta przedmiotów i mebli w pokoju. Dziewczyna leżała na plecach, przyciśnięta przez Chestera, podpierającego się na łokciach. Śmiejąc się w głos próbowała mu uciec, w czasie, gdy on malował jej na policzku zielonego motylka. Wysunął przy tym koniuszek języka, skupiając się na swoim zadaniu. Skończył i spojrzał na nią zadowolony.
- Pasuje do ciebie. - mruknął, całując ją lekko w usta. - Szkoda, że trzeba będzie go zmyć. - musnął palcem czubek jej nosa.
- Może zrobię sobie coś na stałe?
- Na twarzy? - zaśmiał się.
- Nie na twarzy, głuptasie. Może na łopatce?
Uśmiechnął się lekko, całując mały wzór splecionych liter na jej nadgarstku.
- Jeśli będziesz chciała to zabiorę cię do studia.
- Zastanowię się nad tym. Twoje tatuaże są śliczne. Od zawsze je uwielbiałam. - położyła dłonie na jego przedramionach, głaszcząc kolorowe płomienie. Po chwili złapała za brzeg jego koszulki i ściągnęła mu ją przez głowę, zrzucając na podłogę. Ogłądała każdy wzór dokładnie, mimo iż znała je na pamięć. Każdą historię i każde znaczenie poszczególnych kresek tuszu, które tworzyły całość. Przyglądał się jej z lekko rozchylonymi ustami, oddychając płytko. Przeturlał się na bok, ciągnąc ją za sobą. Odgarnął jej włosy z policzka i objął spojrzeniem jej twarz.
- O której jutro jedziecie?
- O czwartej muszę być na nogach. O szóstej mamy samolot. Później jakaś konferencja, wieczorem koncert i na drugi dzień kilka wywiadów. Nie ogarniam tego do końca...
- Czasami mam wrażenie, że nie poradzilibyście sobie, gdyby nie Mike.
- Nie bez powodu nazywamy go naszym klejem. - zaśmiał się cicho. - Melody?
- Tak?
- Wiesz, że cię kocham?
- Wiem Chazy. Ja ciebie też.
Pocałowała go lekko, a po chwili pocałunek przerodził się w pełen pasji. Przyciągnął ją do siebie mocniej.
- Trzeba będzie zmyć tą farbę, później będzie problem. - mruknął między pocałunkami.
- Widzę, że bardzo polubił pan łazienkę, panie Bennington.
- Żebyś wiedziała, to ostatnio moje ulubione miejsce w całym domu. - rzucił jej figlarny uśmiech i lekko ugryzł w szyję. - Mianowicie od wczoraj. - złapał zębami płatek jej ucha, na co cicho mruknęła. - Ale mogę też polubić inne pomieszczenia w naszym domu. - dodał, akcentując przedostatnie słowo i musnął palcami skórę jej brzucha pod luźną koszulką. - Możemy zacząć od zaraz, co ty na to?
~*~
- Melody, Skarbie. - cichy szept wdarł się przez kłęby snu do jej podświadomości. Mruknęła cicho, odganiając intruza ręką niczym natrętną muchę.
- Mel, kochanie. - usłyszała głośniej. Otworzyła zaspane oczy i spojrzała niewyraźnie na chłopaka.
- Myszko muszę już iść, nie chciałem zniknąć bez słowa.
Wyciągnęła dłonie w jego stronę jak mała dziewczynka, robiąc przy tym smutną minę.
- Będę tęskniła - mruknęła sennie, gdy przytulił się do niej mocno.
- Ja też. Nawet się nie obejrzysz, a już będę z powrotem. Zadzwonię jak tylko wylądujemy na miejscu, ok?
- Dobrze Chazy. Kocham cię, uważaj na siebie.
- Ja też cię kocham. Wrócę tak szybko jak to będzie możliwe. - pocałował ją w usta i w czoło. - Śpij kochanie.
Poprawił kołdrę, którą była otulona, złapał swoją podręczną torbę i opuścił mieszkanie.
___
Oddaję kolejny rozdział w Wasze ręcę i liczę na Wasze opinie :)
Przy okazji z całego serduszka dziękuję za 3100 wyświetleń tej historii :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)